Janusze polskich podatków, czyli o pożyczce papierów...

Pogardliwe określenie osoby niekompetentnej w danej dziedzinie, kiedyś nominowane w plebiscycie na młodzieżowe słowo roku, a dziś małą literą obecne już w słowniku języka polskiego, może być z powodzeniem stosowane wobec niektórych podatników działających na rynku papierów wartościowych.

Publikacja: 29.08.2024 06:00

Robert Morawski, specjalista ds. podatków

Robert Morawski, specjalista ds. podatków

Foto: Fotorzepa

Iluż ja takich „specjalistów” poznałem... Bywało, że w cztery oczy chcieli mnie pozywać przed sąd. Myślicie, że żartuję? Nie. I właśnie dlatego opowiem o pewnej sprawie, która wiosną tego roku rozstrzygnęła się na wokandzie.

W marcu bieżącego roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gorzowie Wielkopolskim rozstrzygał sprawę skargi pewnego obywatela, którego anonimowe oznaczenie nie sugeruje nawet imienia. Aby więc tytułowym imiennikom ujmy więcej nie czynić, w dalszej treści będziemy mówić o podatniku. Nasz „bohater” nie zasługuje przy tym, aby określać go jakimkolwiek mianem pisanym wielką literą, a w kontekście całej historii w zasadzie każde jego określenie powinno być rozumiane z przymrużeniem oka. Ani z niego bohater, ani podatnik, ani... inwestor. Kim według mnie był, powiem na samym końcu.

Postaram się w wielkim skrócie pokazać, jak nie należy się zachowywać w podatkach, zwłaszcza gdy przy użyciu wyłącznie naszej ignorancji, próbujemy testować wszystkich naraz: instytucję finansową, organy podatkowe, a nawet sądy – licząc chyba na to, że swoją dezynwolturą w rozumieniu przepisów prawa wprawimy w osłupienie wyżej wymienionych do tego stopnia, że przez pomyłkę przyznają nam rację. O co więc poszło?

Dwóch panów pożyczyło sobie akcje. Ot... pakiecik kilkuset tysięcy. Zawarli zwykłą umowę pożyczki, która, co w sumie nie może dziwić, przewidywała przeniesienie własności. Jest własność – można sprzedać, więc pożyczkobiorca sprzedał. A potem to już normalnie: biuro maklerskie wystawiło PIT, koszty uzyskania wpisano zerowe i trzeba było się rozliczyć z podatku, który wyniósłby w złotych mniej więcej tyle, ile było akcji. Podatnik najpierw zaatakował wystawcę informacji PIT-8C i zaliczył pierwsze pudło. Potem z rzadką nonszalancją zignorował wezwania skarbówki, bo chyba myślał, że jak zamknie oczy, to nikt go nie zobaczy, żeby na koniec strzelić focha i pójść ze skargą do sądu. No bo jak to tak!? Podatek od „krótkiej sprzedaży”?!

Tak, szanowni Czytelnicy, podatnik uznał, że skoro papiery pożyczył, a potem sprzedał, to wszyscy powinni zauważyć, że to była „krótka sprzedaż”. A że papierów nie zwrócił, to z tej „krótkiej sprzedaży” dochodu nie ma i podatku od przeszło miliona przychodu uzyskanego z transakcji naliczać nie wolno. Do tego jeszcze kosztów nie ma, bo bohater „dopiero” co pożyczył, a zwrócić ma w 2027 roku, więc wtedy wszystko się przedawni i przepadnie... Oprócz tego, że „janusz”, to chyba do tego „biedny mały miś”?

Zainteresowanych szczegółami odsyłam do wyroku (sygn. I SA/Go 399/23), jeszcze nieprawomocnego, co oznacza, że nasz pożyczkobiorca walczy w NSA.

Ze szczegółów dowiecie się, dlaczego nie każda sprzedaż pożyczonych papierów wartościowych jest krótką sprzedażą i dlaczego zachowanie podatnika kwalifikuje się od samego początku do tak typowego, jak w tytule, określenia. Cyba że to rzeczywiście nie był Janusz, ale po prostu, z inicjatywy tego drugiego, najzwyklejszy w świecie słup.

Felietony
Wpływ stanowiska nadzoru na usługi copy tradingu
Materiał Promocyjny
Jak wygląda nowoczesny leasing
Felietony
Życie szkodzi
Felietony
Dlaczego Hamlet nie byłby dobrym przedsiębiorcą
Felietony
Ryzyka prawnika
Felietony
Raportowanie zrównoważonego rozwoju po japońsku
Felietony
Strategiczne zmiany po obu stronach Atlantyku