Zachodzący w jej ramach nieustanny proces innowacji prowadzi do zastąpienia przestarzałych produktów, procesów i firm przez ich nowe, lepsze odpowiedniki. Jeśli proces ten ma w danej gospodarce charakter powszechny, to na poziomie makro przekłada się na rosnącą złożoność i produktywność, co z kolei przekłada się na coraz to wyższy poziom dochodów. W praktyce jednak istnieje wiele różnorakich barier, które proces twórczej destrukcji hamują lub wręcz nawet eliminują. Gospodarka dotknięta taką przypadłością nie jest w stanie szybko się rozwijać, a w określonych warunkach (np. niesprzyjającej demografii) popada w stagnację. W tym kontekście bardzo ważna jest umiejętność identyfikowania i eliminowania barier dla twórczej destrukcji. Służą temu m.in. badania różnych instytucji międzynarodowych (w tym OECD) odnoszące się do zakresu i skali regulacji rynków i produktów, w szczególności ich przełożenia na poziom konkurencji, która jest warunkiem koniecznym występowania twórczej destrukcji. Znacznie rzadziej zwraca się uwagę na wpływ polityki makroekonomicznej na tenże kluczowy dla gospodarki proces. Tymczasem okazuje się, że także w tym przypadku oddziaływanie może być bardzo duże. Ale po kolei.

Otóż, jak już wyżej wspominałem, wzrost gospodarczy jest pochodną zmian produktywności, a ta z kolei inwestycji dokonywanych w danej gospodarce w latach wcześniejszych; wielkości nakładów inwestycyjnych oraz ich jakości (więcej na ten temat pisałem w „Oprócz ilości liczy się też jakość aktywów", „Parkiet" z 21 listopada 2016 r.). To właśnie w tym kontekście pojawia się jeden z istotnych kanałów oddziaływania polityki makroekonomicznej (konkretnie monetarnej) na proces twórczej destrukcji. Otóż analizy dla USA renomowanej firmy badawczej Gavekal Research („Exploring the four quadrants: a Wicksellian view") wskazują, że każdy dłuższy okres ujemnych realnych stóp procentowych prowadził w tym kraju do spadku tempa produktywności. Dlaczego tak się działo? Po pierwsze dlatego, że niskie stopy (koszty finansowania) powodowały znaczny wzrost udziału w ogólnych wydatkach inwestycyjnych projektów o niskiej produktywności (nierzadko tych o charakterze spekulacyjnym, np. w obszarze nieruchomości). Po drugie, gdyż niskie koszty finansowania stanowiły swego rodzaju kroplówkę podtrzymującą przy życiu firmy, które ze względu na niską efektywność powinny upaść. W efekcie ta kroplówka sprawiała, że proces twórczej destrukcji i związanej z nią realokacji zasobów do bardziej produktywnych przedsięwzięć znacząco wyhamowywał, prowadząc do spowolnienia w gospodarce.

Zbierając powyższe efekty w całość – w warunkach zbyt niskich stóp finansowanie przesuwało się w kierunku projektów o niewielkim średnio- i długofalowym przełożeniu na produktywność gospodarki, co w konsekwencji w perspektywie dwóch, trzech lat prowadziło do spowolnienia rozwoju. W kontekście tych doświadczeń warto jeszcze zauważyć, że negatywne efekty zbyt ekspansywnej polityki monetarnej są w tym przypadku trudne do dostrzeżenia od razu. Można je porównać do rdzy – podobnie jak ona powoli wżerają się one w tryby gospodarczej machiny, prowadząc do erozji istotnych procesów rozwojowych. To ważne lekcje dla globalnej gospodarki w sytuacji, gdy zmaga się ona dziś z problemem niskiego tempa wzrostu produktywności, a z drugiej strony operuje w warunkach rekordowo niskich stóp procentowych. To ważna lekcja także dla nas, by chęć wspierania (poprzez niskie stopy) wzrostu gospodarczego nie przełożyła się paradoksalnie na zmniejszenie potencjału rozwojowego. By tego problemu uniknąć, warto zadbać o rozbudowany aparat analityczny dostarczający wiedzy o tym, jakiego rodzaju projekty inwestycyjne są w gospodarce realizowane i jak niski poziom stóp wpływa na ich strukturę.