Bo oczywiście, każdy poważniejszy w czasie i zakresie ruch wzrostowy może być nazwany hossą. Taki ruch bez wątpienia obserwujemy. Może już nie wszyscy, ale jednak sporo osób zgodzi się jednak również ze spostrzeżeniem, że ta hossa jest jakaś dziwna. Czy też inaczej mówiąc: rynek jest dziwny. O ile początki dużych zwyżek mogą być przegapione, o tyle ten etap niezauważenia powinniśmy mieć już dawno za sobą. Porządna hossa, w jej zaawansowanym stadium, to już liczne debiuty spółek, masowy udział drobnicy, rozmowy o giełdzie na ulicy, nagłówki w mediach o kolejnych giełdowych rekordach, euforyczne wzrosty notowań, ulubieńcy trendów. Tego wszystkiego nie ma.
W zamian mamy: niewysokie obroty, niepotwierdzające trendu wzrostowego, brak entuzjazmu, wzrosty są – ale jakby wymęczone, brak oczywistego kierunku na północ – jak to miało miejsce w 1993 czy 2007 r., pomijanie hossy w mediach popularnych. I tak dalej, i tak dalej. Nie tak to powinno wyglądać w typowej hossie.
Weźmy choćby liczbę debiutów: w bieżącym roku było ich raptem pięć (nie licząc podobnej liczby transferów z NewConnect), w porównaniu z 80 w 2007 r., w dodatku po raz pierwszy od kilkunastu lat więcej spółek wyszło z notowań na GPW, niż do nich weszło. Ale też i nie widać, żeby ktokolwiek się rzucał do obejmowania akcji w IPO – wręcz przeciwnie, oferty bywają przekładane z braku zainteresowania. A przypomnę, że 10 lat temu redukcje zapisów sięgały 99 proc. Obroty, obecnie z rzadka tylko przekraczające 1 mld złotych, są nawet niższe niż w lutym czy marcu, kiedy to z kolei rzadko schodziły poniżej wspomnianego pułapu, już nie mówiąc o grudniu 2016 r., kiedy bywało, że przekraczały 2 mld złotych. Do tej hossy-niehossy nie dołączają się dodatkowo mniejsze firmy, a na tym etapie już zdecydowanie powinny. W każdym razie trudno się dopatrzyć czy to nowych, masowych inwestorów, czy to dopływu większego kapitału. Wszystko to sprawia wrażenie dziwaczności, jakby to nie inwestorzy, ale jakaś tajemna ręka ciągnęła indeksy na siłę w górę.
Jednym słowem, z rynkiem jest coś nie tak. Przypomina mi się zatem, co wyczytałem w „Sztuce spekulacji" blisko ćwierć wieku temu: „Jeśli analityk kiedykolwiek skarży się, że „coś jest z tym rynkiem źle", jest duże prawdopodobieństwo, że analizuje falę „B". Tu trzeba wyjaśnić, co to jest fala „B". Otóż według terminologii Elliotta, jest to zwyżka w korekcie. Dlatego zaczynam już rozważać tezę, że w pewnym sensie to, co mamy, to wcale nie jest „prawdziwa" hossa, tylko cały czas ruch w ramach korekty po wielkich zwyżkach, czyli ostatniej „prawdziwej hossie" (rozumianej jako trend najwyższego rzędu) z okresu przed rokiem 2007 r. Przemawia za tym właśnie owa obecna „dziwność", która wynikałaby (przy wspomnianym założeniu) z tego, że obecne wzrosty odbywają się w kierunku przeciwnym do trendu wyższego rzędu (jakim byłaby korekta zwyżek kończących się w roku 2007). Ta walka trendów powoduje właśnie dziwne zachowania rynkowe.