Czytając ostatnie publikacje na temat opodatkowania kryptowalut, zauważyłem, że kolejne odsłony omawianej tematyki budzą coraz większe zdziwienie, a nawet oburzenie podatników. To „podatkowe wyjście z cienia" – bo jeszcze niedawno wydawało się, że kryptowaluty dawały poczucie pewnej fiskalnej wolności niewielkiej grupie podatników – sprawiło, że zaczęły przewracać się kolejne kostki domina ułożone w duży znak zapytania. Liczniejsze interpretacje fiskusa, opierające się na istniejących przepisach, prowadzą do różnych, często zaskakujących wniosków. Za chwilę okaże się, że kryptowaluty mają szczególną pozycję w polskim systemie podatkowym i są obłożone daninami na wszelkie możliwe sposoby. Zresztą cóż w tym dziwnego – zadaniem urzędników jest pobieranie jak największych podatków, w sposób powszechny, a więc adekwatny do popularności danego źródła dochodów. Dużych dochodów. Nie liczmy więc na wyrozumiałość. Nie liczmy nawet na zrozumienie. Urzędnik zasłania się paragrafem i nie będzie analizował logiki swojego postępowania, skoro nawet dla niego przepisy stają się coraz mniej logiczne. Atmosfera wokół podatków jest taka, że mają być one synonimem bicza bożego i dostarczać dochodów na opłacanie politycznie usprawiedliwionych celów. Inwestujący w kryptowaluty nie jawią się w tym obrazie jako grupa wymagająca wsparcia. Wprost przeciwnie...
Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na dwa zagadnienia. Pierwsze wiąże się z niedoskonałością przepisów i wadliwością całego systemu. Dopóki kryptowalutowcy siedzieli cicho i nie cieszyli się głośno ze swoich zysków, nikt nie zastanawiał się szerzej, jakie podatki muszą płacić, bo nikt nie widział problemu systemowego. Przepisy są zawsze bardziej dostosowane do tego, co tradycyjne, przećwiczone i ugruntowane, a nie nowoczesne, tym bardziej że ich istotą jest kazuistyka, przejawiająca się ciągłym interpretowaniem tego samego. Zresztą nie zawsze działa to negatywnie dla podatników. Czasem korzystają oni z tego, że dany temat w podatkach jest pomijany, bo jest mało popularny, np. właściciele samochodów napędzanych ogniwami paliwowymi płacą mniej podatków od przejechanego kilometra niż właściciele samochodów konwencjonalnych, ale trudno sobie wyobrazić, że gdy zastąpią tych „tradycjonalistów frajerów" na skalę masową, ustawodawca nie opodatkuje ich, aby zasypać powstające niedobory w budżecie.
Drugie zagadnienie ma bardziej wymiar społeczno- -socjologiczny. Bądźmy pewni, że przy takim tradycyjnym podejściu do celów politycznych i niezrozumieniu tego, co przynoszą postęp i ludzka pomysłowość, bardzo łatwo jest brać na cel wszelkich innowatorów. Także w podatkach. Oni wymyślają sposoby na zarabianie pieniędzy, które jeszcze przez dekady będą niezrozumiałe dla przeciętnego zjadacza chleba. A to przecież przeciętny zjadacz chleba jest masowo reprezentowany wśród wyborców, którzy decydują o ogólnym kształcie polityki, w tym polityki podatkowej.
Nie dziwmy się więc, że dochody z kapitałów pieniężnych są opodatkowane inaczej niż np. dochody z działów specjalnych produkcji rolnej, a zwolnień i udogodnień podatkowych więcej jest dla rzemieślników i rolników niż dla tych, którzy pieniądze zamieniają w kolejne pieniądze. Populizm, tak bardzo widoczny w aktualnych wyborach politycznych, musi znaleźć swoje odzwierciedlenie także w fiskalnych decyzjach polityków reprezentujących masy.