Postępujące zmiany regulacyjne powodują, że prowadzenie relacji inwestorskich staje się coraz trudniejsze. To zdumiewające, że w rzekomym interesie inwestorów i dla ich rzekomego dobra można było wprowadzić tak wiele regulacji ograniczających zyski inwestorów i ich możliwości analizy publikowanych przez spółki informacji.
Niejednokrotnie pisałem o tym, że powstające regulacje i wynikające z nich wymogi – absolutnie oderwane od realiów polskiego rynku kapitałowego i wielkości notowanych podmiotów – ograniczają zyski inwestorów lub wręcz uniemożliwiają emitentom prowadzenie biznesu poprzez systematyczne pogarszanie sytuacji konkurencyjnej względem nienotowanych podmiotów. Dodatkowe koszty związane z compliance oraz konieczność ujawniania konkurencji wielu ważnych danych w żaden sposób nie są rekompensowane przez dodatkowe możliwości finansowania wynikające z obecności na regulowanym rynku kapitałowym, przynajmniej w bieżących warunkach makroekonomicznych.
Dzisiaj chciałbym zatem napisać o czymś innym – o regulacjach ograniczających dostęp inwestorów do informacji, a szczególnie o tych osłabiających pozycję inwestorów indywidualnych. Wiem, że to brzmi przewrotnie lub nawet niewiarygodnie, ale postaram się to jasno i klarownie wyłożyć. Zacznijmy od rozważań ogólnych – czy po wdrożeniu MAR spółki publikują więcej informacji czy mniej? Mam przyjemność rokrocznie uczestniczyć w grubo ponad stu spotkaniach wynikowych i nie spotkałem się z sytuacją, żeby prezes zadeklarował: teraz raportujemy więcej, bo są nowe wymogi. MAR stał się raczej usprawiedliwieniem dla tego, żeby nie podawać informacji. Natomiast tam, gdzie pojawiają się nowe sztywne wymogi (wdrażanie kolejnych Międzynarodowych Standardów Sprawozdawczości Finansowej czy też raportowania niefinansowego), dochodzi do opracowywania informacji na potrzeby dużych za pieniądze małych.
Co mam na myśli? To, że inwestorzy indywidualni zwyczajnie nie są w stanie przetworzyć tej całej masy nowych informacji. Zwłaszcza że MAR wymusił częstsze publikowanie informacji finansowych poza raportami okresowymi, a zatem coraz częściej inwestorzy nawet nie będą wiedzieć, którego dnia należy zarezerwować czas na analizę danych. Regulacje rynku kapitałowego miały zapewnić równy dostęp informacji w tym rozumieniu, aby inwestorzy nie byli w gorszej sytuacji niż insiderzy. Obecnie jednak regulacje dotyczące nieuczciwego zachowania insiderów zostały tak daleko posunięte (zakaz wykorzystania informacji poufnej, zakaz transakcji w okresie zamkniętym, obowiązek publikacji informacji o transakcjach menedżerów i osób powiązanych), że ryzyko w tym obszarze stało się znikome w porównaniu z innym problemem – nierównego dostępu do informacji przez poszczególne grupy inwestorów. Zakrawa to na paradoks, ale zdecydowana większość informacji publikowanych przez spółki nie tylko nie jest wykorzystywana przez inwestorów indywidualnych, ale nawet jest wykorzystywana przeciwko nim. Im większy gąszcz informacji, tym trudniejsza sytuacja inwestorów indywidualnych względem instytucjonalnych.
Skąd zatem wzięły się takie regulacje? Odpowiedzi są dwie: racjonalna i spiskowa. Ta pierwsza zakłada racjonalne podejście regulatorów, którzy uciekając od odpowiedzialności, chronią się za coraz to nowymi przepisami. Że wprawdzie doszło do nadużyć, ale teraz – kiedy dosypaliśmy nowych regulacji – to już żadnych przekrętów nie będzie. I jeśli kiedyś inwestorzy stracili pieniądze z jakiegoś powodu, to do regulacji wpisuje się, że z takiego powodu już nigdy pieniędzy nie stracą (jakkolwiek iluzoryczne by to było).