Będąc entuzjastycznym odkrywcą płatności za pomocą telefonu, co dzień zderzam się z wciąż ograniczonym zasięgiem tego rozwiązania. Próba kupienia truskawek na narożnym straganie skutecznie studzi entuzjazm i skłania do zastanowienia się nad coraz częściej pojawiającymi się wizjami gospodarki bez gotówki. Potencjalne korzyści, takie jak: wygoda, przejrzystość transakcji czy choćby eliminacja ryzyka, że staniemy się ofiarą fałszerstwa, muszą na razie poczekać. Na razie gotówka rządzi i – aby wizja stała się rzeczywistością – muszą być gotowe trzy elementy: system finansowy, rząd i przede wszystkim społeczeństwo.
Zacznijmy od systemu finansowego, który zdaje się być najlepiej przygotowany, a przynajmniej taki powinien być, biorąc pod uwagę oczywisty interes instytucji finansowych. Systemy kart przetwarzają poprawnie i w mgnieniu oka miliony transakcji dziennie i to nie koniec ich możliwości. Wielu z nas dzięki ich sprawnemu działaniu może przez wiele dni prawie nie wyjmować fizycznej gotówki z portfela. Ale kluczowe jest słowo „prawie”, bowiem świat bezgotówkowy oznacza „nigdy”. Na przełomie maja i czerwca jeden z światowych systemów płatniczych doświadczył problemów technicznych i w wielu miejscach w Europie płatności za pomocą kawałka plastiku z jego logo były niemożliwe. Media szybko zaczęły raportować, że w bankomatach skończyła się gotówka. Na oczywistych i zawsze możliwych awariach problemy się nie kończą. Co jakiś czas banki informują nas o planowej przerwie, w czasie której „płatności kartami nie będą obsługiwane”. Choć zazwyczaj takie utrudnienia występują nocą, to jednak oczekiwanie, że będziemy dostosowywać porę swoich zakupów do tego, czy portmonetka raczy się otworzyć, wydaje się być wygórowane. Oczywiście można mieć karty z dwóch banków, ale to już jednak pewne utrudnienie, a często także dodatkowy koszt. W świecie z gotówką to niepotrzebne, w końcu nikt o zdrowych zmysłach nie nosi w portfelu dwóch walut, na wypadek gdyby jedna z nich na godzinkę przestała być prawnym środkiem płatniczym w Polsce akurat wtedy, gdy trzeba zapłacić za paliwo.
Motywacje rządu, czy szerzej sektora publicznego, są równie oczywiste jak w przypadku instytucji finansowych. Gotówka jest wrogiem poborcy podatków, przyjacielem zaś przestępcy i czarnej strefy. I trzeba przyznać, że rząd konsekwentnie za pomocą kija i marchewki poszerza zakres płatności bezgotówkowych. Coraz niższe limity płatności poza rachunkami dla firm wymuszają je w działalności gospodarczej. Obniżenie opłat, dzięki presji wywartej na operatorach kart kredytowych, przyczyniło się do znacznego wzrostu popularności płatności bezgotówkowych. Jednak można, a nawet trzeba zrobić więcej. Wciąż zdumiewa, jak niełatwo zapłacić kartą w instytucjach publicznych. Choć postęp jest widoczny, to jednak wciąż płatność za usługi publiczne czy wniesienie opłaty często bliższa jest straganowi z truskawkami niż gospodarce bezgotówkowej. Dziwi to tym bardziej, że rząd, wyznaczając sposób płacenia podatków i innych opłat, ma w ręku potężne narzędzie promocyjne. Trudno przekonywać innych do czegoś, w co samemu się nie wierzy. Jednak choć rząd na razie nie wydaje się być do końca przekonany do płatności bezgotówkowych, to tutaj problem jest relatywnie najmniejszy. W końcu to raczej kwestia decyzji politycznej i poniesienia nakładów niż nastawienia.
To prowadzi nas do ostatniego elementu układanki, społeczeństwa. W moim przekonaniu, to ostatnie musi jeszcze przejść długą drogę do zaakceptowania świata bez monet i banknotów. Wielu spośród nas wciąż jeszcze nie zaczęło swojej przygody z elektronicznym pieniądzem. Co ważniejsze jednak, wielu z tych co zaczęło – a zapewne większość – nie jest gotowa na zakończenie przygody z fizyczną, leżącą w portfelu lub skarpecie gotówką. W niedawnym badaniu (IBRiS na zlecenie Banku Millennium) dwóch na pięciu respondentów stwierdziło, że gotówka nie zniknie nigdy.
Oczywiście, oświecony rząd może próbować wymóc stosowanie płatności elektronicznych, tyle że to nie zadziała. Jak pokazuje doświadczenie, jeżeli ludzie będą potrzebowali fizycznego pieniądza, taki się znajdzie. Banknoty i monety innych krajów nadadzą się doskonale, w swej historii ludzkość płaciła dziwniejszymi rzeczami. W sprawie tak wrażliwej jak pieniądz skuteczniejsze niż zmuszanie do stosowania wydaje się być zachęcanie ludzi za pomocą wygody i opłacalności rozwiązań oferowanych przez bezgotówkową gospodarkę. To będzie długi proces. Aby kuszenie było skuteczne, pierwsze dwa elementy, system finansowy i państwo, muszą być w pełni przygotowane na pożegnanie z gotówką, znacznie bardziej niż obecnie. To czy społeczeństwo zaakceptuje brak fizycznego pieniądza to kwestia zaufania do tych instytucji. Gdy będą gotowe, bezgotówkowa gospodarka pojawi się sama, tylnymi drzwiami, bez szumnych deklaracji. To nic, że w niektórych portfelach wciąż znajdziemy monety. Ich znaczenie będzie marginalne. Może nie będziemy mogli przeciąć wstęgi i dumnie powiedzieć, że mamy bezgotówkową gospodarkę, lecz już będziemy mogli się cieszyć większością korzyści, które obiecuje. A o to przecież chodzi.