Przeczytałem kilka dni temu na łamach „Parkietu" krótki artykuł, który omawia badania ekonomistów na temat rozliczania przez podatników CIT straty podatkowej („Unikanie podatków w majestacie prawa"). Artykuł ciekawy, badanie również, więc warto zapoznać się z naukowymi bądź co bądź wnioskami praktycznymi, dotyczącymi wybranego fragmentu realnych zachowań podatników.
Dotarłem do strony internetowej, na której można zapoznać się z prezentacją podsumowującą badanie. Nie mogłem jednak znaleźć potwierdzenia słów, które padły we wspomnianym artykule, na temat „absurdalności mechanizmu rozliczania straty". Są one o tyle intrygujące, że w komentarzu współautorki raportu, cytowanym we wspomnianym artykule, znalazły się też zdania o tym, iż rozliczanie straty to „kosztowny dla finansów publicznych przywilej, którego nie mają inni podatnicy" oraz że stwarza on „zachętę do pompowania kosztów, aby uniknąć opodatkowania".
W każdym procesie inwestowania musimy liczyć się z ryzykiem poniesienia straty. Ryzyko to występuje bez względu na to, czy płacimy CIT czy PIT, ale ponieważ generalnie inwestowanie jest w działalności gospodarczej procesem ciągłym, a nie jednorazowym, nadużyciem jest stwierdzenie o „absurdalności" mechanizmu. Bo na czym ta „absurdalność" ma polegać? Chyba nie na tym, że w działalności gospodarczej najpierw ponosi się koszty, a dopiero potem osiąga zyski, więc logiczne wydaje się, że te koszty powinny podlegać odliczeniu także w kolejnych latach... Do tego bowiem sprowadza się podatkowe rozliczanie straty, zwłaszcza w przypadku CIT, który jest przedmiotem badania.
Przywilej rozliczania straty nie występuje zresztą jedynie w podatku CIT. W analogicznej formule przysługuje również podatnikom PIT, zarówno prowadzącym działalność gospodarczą, jak i inwestującym w innych formach (np. na giełdzie). Oczywiście „przywileju" tego nie dostąpią ci, osiągający dochody w dziedzinach, w których nie można żadnej straty osiągnąć, ale chyba nie trzeba dociekać w badaniach naukowych, że zjawisko straty przypisane jest do pojęcia ryzyka. A tam gdzie ryzyka nie ma, bo nie ma mowy o konieczności ponoszenia specjalnych kosztów służących osiąganiu dochodów, absurdalne byłoby nawet wspominanie o jakimkolwiek mechanizmie obniżającym opodatkowanie.
Zakładając, że funkcjonujemy w normalnych, racjonalnych i dających się logiczne zdefiniować warunkach gospodarczych, jako praktyk mogę stwierdzić, że nigdy nie spotkałem się z przypadkiem „pompowania" kosztów, które polegałoby wyłącznie na wydawaniu pieniędzy w celu sprokurowania straty podatkowej. Podatnicy mają – a owszem – tendencję do uznawania za koszty wydatków, które kosztami nie powinny być, bo służą celom innym niż inwestycja mająca przynieść przychód albo mają charakter fikcyjny, ale tezę o „pompowaniu" kosztów można przypisać raczej do prowadzących małe przedsiębiorstwa, gdzie to co firmowe miesza się z tym co osobiste. Ale w CIT? Taka teza przypomina raczej myśli urzędnika skarbowego a nie ekonomisty.