Staram się na zimno oceniać pewne wydarzenia, choć nie ukrywam, że to trudne, bo jestem człowiekiem dość emocjonalnie reagującym na rzeczywistość. Gdy więc ostatnio realizowałem wypłatę w banku i zmuszony byłem oczekiwać godzinę w sfrustrowanej kolejce do kasy, pomyślałem sobie o taśmach premiera i Chucku Norrisie. Nie, nie... Nie myślcie, że byłem tak poirytowany oczekiwaniem, iż próbowałem zrobić z cukierka i dowodu osobistego bombę atomową do zniszczenia oddziału mojego banku. Po prostu zrobiłem szybki przegląd wszystkich reklam instytucji finansowych.
Kilka lat temu pisałem trochę o tym zjawisku w jednym z felietonów. Może teraz, m.in. za przyczyną przypadku Chucka Norrisa, warto się zastanowić nad słowami premiera, które z punktu widzenia prezesa każdego banku nie muszą wyglądać jakoś szokująco. Spójrzmy bowiem, jak wyglądają reklamy naszych banków? Do jakich instynktów się odwołują? Czy są mądre? Czy budzą zaufanie?
Mieliśmy kilka lat temu falę reklam z gwiazdami w głównej roli. Aktorzy wszelakiej proweniencji namawiali nas do zakładania kont, lokat, przenoszenia aktywów, a nawet do inwestowania na skrajnie ryzykownym foreksie. Część z tych aktorów wyróżniała się w opinii publicznej „nieśmiertelnością" Chucka Norrisa, a inni po latach utonęli w różnego rodzaju aferkach obyczajowych. W tamtych latach jednak mieli „autorytet" pozwalający na umieszczenie ich w materiałach zachęcających nas do korzystania z usług, które swym oddziaływaniem dotyczą czasem całego ludzkiego życia.
Czy to było i jest mądre? Nie. Czy to świadczy o głupocie? Na to pytanie, już w zasadzie retoryczne, nie muszę odpowiadać, bo „publicznie" odpowiedział na nie premier. Ale przecież ta głupota nie dotyczyła tylko jednego banku i nie rozprzestrzeniła się za przyczyną jednego, byłego prezesa. Ona funkcjonuje w reklamach i marketingowym przekazie od lat, więc, z kilkoma wyjątkami, sieje większe spustoszenia w naszych umysłach niż reklamy środków przeczyszczających.
A propos medykamentów... Czy wiecie, że reklamy leków i medykamentów podlegają pewnym ograniczeniom? Wiadomo, nadmierne korzystanie ze środków farmakologicznych na przykład pod wpływem znanych osób publicznych może prowadzić do śmierci lub uszczerbku na zdrowiu. A dlaczego takich ograniczeń nie ma dla reklam odnoszących się do naszych finansów? I dlaczego nie zakazać lub choćby ograniczyć pewnego rodzaju zabiegów marketingowych, które poziomem infantylności powinny zastanawiać choćby głównego regulatora?