Rynek lubi fuzje, zwłaszcza te duże. Natychmiast rusza fala spekulacji, kto może być następny, a w ślad ze spekulacjami w górę wędrują ceny akcji wymienianych jako potencjalne cele spółek.
Nie inaczej było, gdy w ostatni weekend października IBM ogłosił, że za 34 mld dolarów w gotówce przejmie Red Hat, dostawcę rozwiązań w chmurze obliczeniowej oraz firmę oferującą usługi dla użytkowników otwartego oprogramowania wykorzystującego system operacyjny Linux. Ta największa transakcja w historii IBM to drugie co do wartości przejęcie w historii branży IT i największe wśród spółek zajmujących się oprogramowaniem. Większą transakcją był jedynie ogłoszony trzy lata temu zakup EMC przez Della. Miał wartość 67 mld dolarów.
IBM w komunikacji z rynkiem mocno podkreślał znaczenie tej części Red Hata, która zajmuje się chmurą. Chmura wydaje się niezmiernie ważna dla istniejącej od 107 lat firmy. Na tym ciągle szybko rosnącym rynku IBM jest daleko od czołówki, którą tworzą Amazon, Google i Microsoft.
Opinie i komentarze, które pojawiły się po ogłoszeniu przejęcia, były w sumie pozytywne i wynikało z nich, że transakcja może mieć ręce i nogi. Red Hat nie jest wielkim graczem – jego przychody w tym roku po raz pierwszy w historii przekroczą 3 mld dolarów – ale jest wiarygodny i szybko rośnie. A tego IBM potrzebuje jak kania dżdżu.
Pojawiły się też ostrzeżenia, że IBM musi się liczyć z tym, że część kluczowych pracowników Red Hatu może zostać podkupiona przez konkurencję. Nie tylko dlatego, że może im nie odpowiadać kultura korporacyjna przejmującego, ale także dlatego, że Wielki Niebieski jest znany z dość regularnych redukcji zatrudnienia. To potencjalne ryzyko IBM mógłby zredukować, pozostawiając Red Hatowi dużą autonomię. Nie wiadomo jednak, czy się na to zdecyduje.