Szacunek wynika z dorobku lub zasług szanowanego bądź z wychowania szanującego. O dobre wychowanie dzisiaj trudno, łatwiej kogoś za plecami zbluzgać, niż szanować, wyrażać uznanie.
Złe maniery przyszły do nas z polityki. To strefa rozbieżności, konfliktu, antagonizmów. Jest znane powiedzenie o zachowaniach nieparlamentarnych, lecz i parlamentarzyści obrzucali się epitetami. W XVIII w. John Montagu, IV hrabia Sandwich, lżył Johna Wilkesa: „Mój panie, skończysz marnie, na szubienicy lub od syfilisu!". Odpowiedź: „To zależy, mój panie, czy zbliżę się do twoich zasad, czy do twojej kochanki". Grzeczne to nie było, za to błyskotliwe.
Wyszukane uprzejmości
Jeszcze w XX w. Adlai Stevenson uprzejmie proponował antagonistom: „Jeżeli przestaniecie rozpowiadać kłamstwa o mnie, ja przestanę mówić prawdę o was". Lecz konwenanse niestety znikają, teraz są zdradzieckie mordy, kanalie, komuniści i złodzieje, sodomici. W Anglii dyrektor więzienia, wzywając skazanego do stawienia się w celu odbycia kary, używał ugrzecznionej formuły „Your obedient servant", pański posłuszny sługa... Adwokaci, pisząc do klientów zalegających im z honorariami, często stosują zwrot:
„Łączę należne wyrazy" – w przeświadczeniu, że adresat wie, na jakie wyrazy zasługuje.
W stosunkach biznesowych dopuszcza się taką galanterię tylko w sytuacji, gdy dłużnik ociąga się z zapłatą. Lecz i tak lepiej użyć dwuznacznych ogólników niż terminów jawnie obraźliwych. Nie trzeba palić mostów. Mediatorzy wiedzą, że szanse skłóconych stron na zgodne porozumienie zmniejszają się w momencie, gdy następuje wymiana wyrazów uznanych za obelżywe. Ale nieznośna łatwość, z jaką uciekamy się do przekleństw, osłabia ich znaczenie. Dlatego, mimo wszystko, warto dążyć do ugody.