Pomysł polskiego paliwowego giganta, żeby akcjonariuszom dawać rabaty na paliwo, ma charakter rewolucyjny. Jeśli każdy tankujący na stacjach Orlenu zakupi 50 akcji, bo taka minimalna liczba walorów uprawni do otrzymania zniżek na stacjach, niedługo dojdzie albo do gigantycznej hossy na akcjach spółki, albo do równie gigantycznej emisji akcji. I spełnione zostaną wszystkie cele programu benefitowego skrojonego na miarę XXI wieku – rzesza szczęśliwych akcjonariuszy będzie tankować na potęgę i zarabiać na dywidendzie.
Czy taki sposób pobudzania zainteresowania krajową giełdą ma sens? Czy taką ofertę można uzasadniać chęcią uczynienia z akcji Orlenu inwestycji długoterminowej? A co z planami głównego akcjonariusza, reprezentowanego przez rząd i szefa resortu energii, w sprawie zmasowanej produkcji samochodów elektrycznych w Polsce? Bo jeśli one wypalą... Orlen zwyczajnie brzytwy się chwyta, a inwestycja w akcje będzie chybiona.
Aby sensownie inwestować w spółki paliwowe i energetyczne w naszym kraju, trzeba praktycznie co miesiąc przetwarzać po kilka sprzecznych komunikatów medialnych. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że wiatraki będą likwidowane, a ilość węgla importowanego rośnie. Elektrownia atomowa – „nie wiadomo gdzie" – powstanie i będzie naszą dumą narodową. Jednocześnie jesteśmy straszeni perspektywą wzrostu cen prądu, bo koszty niezbędnych inwestycji są duże, a krajowi powoli zaczyna grozić masowy blackout. Więc chyba oferta Orlenu ma sens? Przecież paliwo samochodowe może zasilać przydomowe generatory prądu równie skuteczne jak znienawidzone nad Wisłą wiatraki. A z czego naładujemy nasze elektryczne samochody? Może z nadwyżek prądu produkowanego przez niemieckie wiatraki i solary?
Zacznijmy od tego, że u nas nie przyjmą się klasyczne samochody elektryczne, ale różne ich modyfikacje, które prąd czerpać będą z paliw kopalnych. Typowa miejska hybryda w planach decydentów traktowana być musi jako samochód „elektryczny", bo każda inna koncepcja byłaby dla Orlenu i polskiej energetyki zabójcza. Oznacza to, że propagandowe hasła o milionie elektrycznych aut w 2025 r. sprawdzą się, a Orlen będzie dalej sprzedawał duże ilości paliwa faktycznie napędzającego samochody. Półśrodki przyczynią się do cudu – i wilk będzie syty, i owca cała.
Pozostaje jeszcze problem polskiego przemysłu energetycznego i wydobycia węgla kamiennego. Ale i tu problem można by rozwiązać. Przecież na samym początku walkę o prymat w motoryzacji toczyły nie tylko samochody spalinowe i elektryczne, ale również wehikuły parowe napędzane zminiaturyzowanymi i całkiem sprawnymi silnikami. Warto przypomnieć, że właśnie samochód parowy jako pierwszy przekroczył prędkość 200 km/godz., co powinno pobudzić wyobraźnię tradycyjnych polskich konsumentów węgla.