W rzeczywistości zdarza się to rzadko, tłumacze są solidni i świadomi, jak wiele od nich zależy. My często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Bywałem świadkiem, jak szef przyjmował zagraniczne delegacje. Lubił opowiadać o rozgłośni, grzęznąc w zbędnych szczegółach. Nie robił przerw, więc tłumacz starał się za nim nadążyć, przekładał równolegle – lecz słysząc jego głos, mówca natężał swój, aby intruza zagłuszyć. Później skarżył się, że tłumacz mu przeszkadzał.
Wartość przekładu zależy nie tylko od tłumacza. Sztuka współpracy z nim jest wielu mówcom obca. Tłumaczowi kabinowemu ułatwi pracę możliwość wcześniejszego poznania przekładanego wystąpienia. Nie ma obaw, że wyjawi on zawczasu, co mówca ma powiedzieć. Tłumacz docenia szacunek dla jego trudu. Etykieta nakazuje mówcy unikać tego, co utrudnia przekład: przysłów, dowcipów, lokalnych powiedzonek, skojarzeń opartych na grze słów (i półsłówek). Kto mówi jasno, wyraźnie, do rzeczy, na temat, bez niepotrzebnych wtrętów i dygresji – z pewnością pojmie, że tłumacz jest jego najlepszym przyjacielem.
Zagubione w przekładzie
Lubię film Sofii Coppoli z kreacją Billa Murraya „Lost in translation". Japoński producent reklamy długo, z werwą, przemawia do amerykańskiego aktora, tłumaczka przekłada ten słowotok jednym zdaniem. Amerykanin dopytuje: „Nic więcej nie powiedział?" Ano nic. W Polsce nadano filmowi tytuł „Między słowami". Błędny! Między słowami są emocje, uczucia. Tu chodziło o treść, która przepadła w przekładzie.
Język biznesu wymaga precyzji, nic nie powinno przepadać w przekładzie. Każdy handlowiec wolałby prowadzić negocjacje w języku ojczystym, co często nie wchodzi w rachubę. Willy Brandt zilustrował sytuację powiedzeniem:
Kiedy wam sprzedaję, mówię w waszym języku.