Fani Tesli w Europie i Chinach mają małe święto. Najbardziej znany na świecie producent samochodów elektrycznych zaczyna na tych dwóch rynkach oficjalne dostawy auta Tesla Model 3. Od tego, ile ich kupią Chińczycy i Europejczycy, w dużej mierze zależą tegoroczne wyniki Tesli.
Gdy w mediach pojawia się hasło „samochody elektryczne", to słowo „Tesla" odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Inwestorom firma kojarzy się przede wszystkim z rozwiązywaniem – w lepszym lub gorszym stylu – kolejnych kłopotów, kolejnymi obietnicami i kolejnymi opóźnieniami w „dowiezieniu" zapowiedzi. A także z gwałtownym wzrostem i spadkiem cen akcji oraz wielkim optymizmem większości zajmujących się spółką analityków.
Po pełnym zawirowań 2018 r. Tesli wcale nie czeka 12 łatwiejszych miesięcy. O ile w ub.r. głównym problemem był poziom produkcji Tesli Model 3 i ciągłe obawy o płynność finansową spółki (czy poradzi sobie bez zastrzyku gotówki z emisji akcji), to w tym roku zidentyfikowane przez ekspertów czynniki ryzyka to poziom sprzedaży oraz jakość obsługi serwisowej. No i oczywiście to, czy Tesla będzie potrzebowała zastrzyku gotówki z zewnątrz.
W ub.r. Tesla na całym świecie sprzedała – według szacunków serwisu Clean Technica – przeszło 245 tys. aut. Niemal 60 proc. z nich stanowiły „trójki", których masowa produkcja – po wielu perypetiach – ruszyła w ub.r. Także w tym roku ten model auta będzie motorem oczekiwanego wzrostu wolumenu sprzedaży.
Gdy w 2016 r. Tesla zapowiedziała wprowadzenie na rynek Modelu 3, obiecywała, że w najtańszej wersji auto będzie kosztowało 35 tys. dolarów. Dziś – po dwóch tegorocznych obniżkach ceny – najtańsza dostępna w USA wersja kosztuje 42,9 tys. dolarów. Zasygnalizowane 35 tys. na rodzimym rynku ma zostać osiągnięte w przyszłości. Są sugestie, że jeszcze w tym roku.