Czego zabrakło w nowym dokumencie, a co wyparowało w trakcie gotowania z bazy? Przede wszystkim to, co wszystkich interesuje i obok śmierci jest nieuchronne dla każdego śmiertelnika, czyli podatki. Okazuje się, że inwestorzy na warszawskim parkiecie zostali tak wybici przez lata bessy i ostatnie afery, że liczba płacących daninę ustanowioną przez ministra Belkę spadła z 486 tys. w 2010 r. do 208 tys. w 2018 r. Żeby pobudzić i odbudować rynek, a potem liczyć na powrót inwestorów i spekulantów (sól każdej giełdy), pewnie należałoby ten 19-proc. podatek od zysków kapitałowych znieść albo zawiesić, tym bardziej że, jak dowodził ostatnio „Parkiet", kokosów z niego budżet nie ma. BTA Consulting zaproponował jego zmniejszenie do 9 proc. dla tych, co trzymają akcje co najmniej rok. Dobre i to, ale w ostatecznym dokumencie nie ma na ten temat ani słowa. Zachowała się natomiast propozycja Anglików, by z 19 do 9 proc. obniżyć podatek od dywidendy, z zastrzeżeniem, że papiery trzeba trzymać co najmniej trzy lata i będą limity. Jak wysokie? Nie wiadomo.
Nie znajdziemy też pierwotnej propozycji, by można było rozliczać zapis o wysokości ponad 50 tys. zł w rozliczeniu podatkowym, co miało pobudzić akcjonariat obywatelski. Natomiast limit kosztów, jakie mógłby rozliczyć emitent, spadł z pierwotnych 150 proc. kosztów emisji do 125 proc.
W opracowaniu BTA pojawiła się dość rewolucyjna konkluzja, z której wynikało, że w dzisiejszych czasach model pośrednictwa w składaniu zleceń poprzez biuro maklerskie to przeżytek, gdyż jest to zupełnie niepotrzebny szczebel. W dobie internetu wystarczyłyby konta prowadzone na poziomie KDPW i tam rozliczane transakcje. W strategii MF dość oględnie i bez konkretów potraktowano ten temat, a mówimy tu przecież o kosztach, które ponosi każdy inwestor.
Moim zdaniem nie ma też w tym dokumencie pomysłu, jak powinien funkcjonować w Polsce model funduszy inwestycyjnych. Przy utracie płynności przez prywatny fundusz praktycznie nie ma on znikąd wsparcia. Gdyby powstała instytucja na wzór Bankowego Funduszu Gwarancyjnego paru wywrotek na tym rynku być może można byłoby uniknąć. Nie znaczy to jednak, że danie, które przygotowano, jest mało pożywne. Przeciwnie, tylko włożono w nie sporo dobrych składników i nie wiadomo, który jest priorytetowy, nadający smak całej potrawie. Natomiast duża część dosypanych przypraw zamiast mieć charakter smakowy, ma bardziej życzeniowy.
Nie wiadomo, jaka ma być specyfika naszego rynku i jaki jest cel proponowanych i wprowadzanych zmian. Jeśli jest nim doszlusowanie do poziomu europejskich parkietów, to chyba nie o to chodzi. Wołałbym zamiast 60 inicjatyw zobaczyć konkretną „trójkę" czy „piątkę" minister Czerwińskiej, ale taką, dzięki której będziemy w czymś rzeczywiście wyjątkowi. Czy naprawdę nie możemy być Wizzairem Europy czy Cyprem dla bander statków handlowych świata, tak jak Holandia czy Luksemburg są mekką dla wielu wielkich funduszy inwestycyjnych i zagranicznych spółek korzystających z przyjaznych rozwiązań podatkowych i prawnych? Tutaj potrzebna jest jednak odwaga.
Lepszego historycznie momentu do rewolucyjnych posunięć możemy długo nie znaleźć, biorąc pod uwagę obecny stan rynku kapitałowego, oscylującego blisko dna i poruszającego się na oparach resztek zaufania.