Politycy w sąsiadujących z Polską krajach już szykują się na spowolnienie gospodarcze. Niemcy z nadwyżką budżetową czekają na ziszczenie się groźby najbardziej racjonalnie, a Czesi są świadomi, że jeśli kryzys dotknie głównej siły gospodarczej Unii Europejskiej, oni odczują to podobnie, a może nawet mocniej. W pojedynczych wypowiedziach decydentów z tych krajów widać sporo racjonalizmu, którego najwyraźniej brakuje politykom w Polsce. Oni nie chcą publicznie przypominać, jak bardzo jesteśmy powiązani z ekonomią za Odrą.
Czas, w którym koniunktura gospodarcza rozgrzewa wskaźniki gospodarcze, kończy się, ale nie tego należy się obawiać najbardziej. Gdybyśmy ostatnie lata wykorzystali na przygotowanie się do kryzysu, można by spać spokojnie. Ale u nas jak zawsze wszystko poszło na odwrót i dzięki politykom dalej mamy wysoki deficyt, a każdą wypracowaną nadwyżkę podatkową wydajemy na bieżąco. Najgorsze jest jednak to, że wyborczy 2019 rok rozpoczęliśmy od festiwalu rozdawnictwa. Biorąc pod uwagę to, że ma ono przypudrować wszystkie niedoskonałości wizerunkowe władzy, zanosi się na całe, niekończące się tournée.
Wolę polityków, którzy ostrzegają. Wolę nawet takich czarnowidzących, choć w dzisiejszych czasach, zwłaszcza gdy chodzi o ekonomię, takich polityków jest jak na lekarstwo. Ale jeśli ma się tylko taką klasę polityczną, która chwali się, cieszy i gwarantuje trwałą szczęśliwość, i klasę tę zestawi się ze słabo wyedukowanym społeczeństwem, wierzącym, że świadczenia budżetowe są upominkiem od lidera partii rządzącej, o katastrofę nietrudno.
Ludzie sądzą, że jest świetnie i tak już zostanie. Nie kojarzą, że to, co ląduje z budżetu w ich prawej kieszeni, najczęściej pochodzi z kieszeni lewej, „opodatkowanej", albo z kieszeni innych ludzi opodatkowanych trochę bardziej niż oni bądź niekorzystających z budżetu tak jak oni. Nie skojarzą też zapewne – w kolejnej kadencji – że jeśli źródła zasilania ich prawej kieszeni wyschną z powodu kryzysu, trzeba się będzie dalej zadłużać. Gdy jedni przed nadchodzącym kryzysem postanowili, że nie będą się zadłużać, i mają nadwyżkę budżetową lub minimalny deficyt, my ten deficyt traktujemy już jak narkotyk.
Stopień zadurzenia jest wysoki. Jesteśmy na ścieżce, która prowadzi do katastrofy. Narkotyzowani zapachem pieniędzy, z każdą dawką więcej i więcej, zmierzamy na krawędź. Nie chcę napisać – przepaści. Takie słowo sugerowałoby bowiem, że jesteśmy jak lemingi, a one podobno wyginęły w ostatnich wyborach.