Strategia rozwoju rynku kapitałowego ujrzała światło dzienne. Stosowny projekt opublikowano i poddano konsultacjom, można więc pobudzić wyobraźnię i zacząć się zastanawiać, co z niego wyniknie w przyszłości. Ale każdy, kto zajmuje się podatkami, nie powinien mieć złudzeń – ze strategii wynika, że lepiej nie będzie. Ja nawet spróbuję postawić tezę, że będzie gorzej.
Wiem, wiem... Najłatwiej wejść w buty malkontenta i krytykować. Zresztą w ostatnich latach nie napisałem w felietonach ani jednego pozytywnego słowa na temat opodatkowania dochodów z kapitałów pieniężnych, więc ten felieton moją postawę krytykanta tylko umocni.
Ale czy naprawdę z tej strategii wynika coś pozytywnego?
Nie napiszę, że strategia zakłada zwiększenie wpływów podatkowych, bo przecież za każdą zmianę „na lepsze" ktoś musi zapłacić. Nie napiszę, że nie zakłada uproszczenia prawa podatkowego, bo zakłada zmiany, które raczej skomplikują techniczną stronę rozliczeń podatkowych po stronie inwestorów i instytucji finansowych. Po co również pisać o pomyśle dalszej „elektronizacji" czynności na linii rynek–administracja skarbowa, skoro nie wiadomo, na czym „poprawa" będzie polegała.
Zostawmy to wszystko. Spróbujmy wycisnąć ze strategii jakieś pozytywy. Już na pierwszych stronach dokumentu dostajemy informację o tym, że dokument zawiera propozycje zachęt podatkowych, więc robi się naprawdę interesująco. Potem udało się zdefiniować aż trzy bariery podatkowe! No i wreszcie na końcu, czyli w głównym opisie obszaru czwartego zawierającego zachęty podatkowe, inwestorzy mają zobrazowaną żyłę fiskalnego złota!!!