Każdy sam zdecyduje, jak wykorzysta środki zgromadzone w otwartym funduszu emerytalnym. Jeśli je tam ma. Oferta obecnej władzy tylko pozornie jest fair. Pobrany na starcie podatek: „opłata przekształceniowa w wysokości 15 proc." – jeśli będziemy chcieli dalej zarządzać na IKE swoimi składkami, wcale nie jest niwelowaniem przywilejów w stosunku do ZUS. On po prosty zmniejszy aktywa, które zainwestujemy na lata poprzedzające nasze przejście na emeryturę.
Nie wnikam w to, jakie intencje mają obecni decydenci, by zlikwidować II filar systemu emerytalnego. Stawiam raczej na scenariusz prymitywny. Racjonalne jest bowiem założenie, że ci, co zostali w OFE, chcieli mieć jakiś wpływ na swoje oszczędności emerytalne, unikali ZUS jak ognia, więc teraz do ZUS też nie pójdą i wybiorą przekształcenie OFE w IKE. Oni wiedzą, że z 85 proc. tego, co zostało, mają szansę wycisnąć więcej, więc zaryzykują. Jeśli większość z ok. 162 miliardów złotych zostanie w naszych rękach, budżet zasilą środki – jakieś 24 miliardy – na kolejne prezenty wyborcze.
Dla tej grupy racjonalistów trwającej przy OFE oczywiste jest również to, że zasilenie ZUS wiele nie zmieni. Ta instytucja wspierana jest co roku z budżetu, więc jeśli w kolejnych latach Zakład dostałby zastrzyk świeżych środków z OFE, budżet nie będzie musiał się tak napinać. I też odreaguje prezentami.
Każdy z nas walczy więc o swoje. Dostanie obgryzione 85 proc. i będzie inwestował mniej. Co z tego, że potem bez podatku?! Co z tego, że niby lepiej niż w ZUS? Można by rzec, że i tak źle, i tak niedobrze... Emerytura z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych finansuje przez podatek różne władze stopniowo. Przyszła emerytura z OFE zamienionego na IKE sfinansuje tylko jedną władzę. Na krótko.
Zabierając nam teraz te 15 proc., zabiera nam się więcej, niż wynikać może z okrągłych formułek. Zabiera nam się resztkę zaufania do państwa. Może właśnie to samo 15 proc., które zostało ze stu.