W warunkach rozproszonego akcjonariatu dla menedżerów najważniejszy jest najbliższy raport okresowy, bo od niego zależą zmienne składniki wynagrodzenia i reakcja inwestorów, od tej z kolei – nawet sam fakt zatrudnienia lub autonomicznego funkcjonowania spółki. Regulatorzy od lat starają się temu zjawisku przeciwdziałać, ale ich wysiłki często są przeciwskuteczne.
Jednym z takich przedsięwzięć mających w założeniu wydłużać horyzont planowania są rozpoczęte właśnie przez europejski organ nadzoru (ESMA) konsultacje dotyczące presji na krótkoterminowe wyniki spółek wywierane przez rynki finansowe („Survey on collection of evidence on undue short-term pressure from the financial sector on corporations"). Kwestionariusz obejmuje bardzo dużo pytań z perspektywy zarządzających aktywami, natomiast nie ma w nim zagadnień w największym stopniu skracających horyzont czasowy decyzji menedżerów, tj. otoczenia regulacyjnego, a konkretnie związanej z tym niepewności, ryzyk i szczegółowych wymogów stymulujących krótkoterminowe podejście.
Regulator unijny z jednej strony stara się przeciwdziałać krótkowzrocznym decyzjom poprzez zaniechanie wymogu publikacji raportów kwartalnych (choć na naszym rynku akurat wymóg taki pozostał), a z drugiej – poprzez wymóg niezwłocznej publikacji wszelkich informacji, które hipotetycznie mogłyby być użyteczne przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych – promuje jak najszybszą publikację jak najszerszego zakresu informacji. Jak pisałem w ubiegłym tygodniu, zwiększenie zakresu informacji wymaganych w raportach okresowych oraz wydłużenie procedury audytu wymuszają wcześniejszą publikację szacunkowych danych fragmentarycznych, czyli de facto promują podejmowanie decyzji inwestycyjnych na podstawie bardzo krótkoterminowych danych, a tym samym jeszcze bardziej skracają horyzont funkcjonowania menedżerów.
Innym niedostatkiem kwestionariusza jest brak odniesień do czynników, które powodują, że same instytucje finansowe poddane są presji wyników krótkoterminowych. Przecież one konkurują o kapitał przede wszystkim historycznymi stopami zwrotu i często pokazują je w bardzo krótkiej perspektywie. Jeśli chcą przyciągnąć inwestorów, to muszą wykazać, jak pomnażali pieniądze i stąd bierze się presja na jak najszybsze „dowiezienie" dobrych rezultatów, aby jak najszybciej zostało to zdyskontowane w wycenach spółek, a w konsekwencji – w wycenach funduszy i napływach nowych środków. Bo przecież w przypadku przegrania tej walki konkurencyjnej grozi całkowita katastrofa – odpływ środków, konieczność wyprzedaży aktywów, skutkująca obniżeniem wyników inwestycyjnych i dalszym odpływem środków.
Oczywiście trudno zakazać inwestorom podejmowania decyzji o natychmiastowym wycofaniu ich środków, choć teoretycznie byłoby możliwe obciążenie takiego działania stosowną opłatą (przy zrywaniu lokat terminowych jest to przecież oczywistą oczywistością). Lepszym rozwiązaniem mogłoby być dopasowanie okresu, za który podawana jest w materiałach reklamowych stopa zwrotu do sugerowanego okresu inwestycji w dany instrument finansowy. Jeśli zakładamy np., że w fundusze akcji należy zainwestować na minimum trzy lata, to inwestorzy nie powinni być epatowani stopami zwrotu za czas krótszy niż ten okres. Dodatkowym elementem wspomagającym bardziej racjonalne inwestycje w instrumenty finansowe byłoby – postulowane przeze mnie niejednokrotnie – uzależnienie wynagrodzenia pośrednika/doradcy od zysków inwestora w długim okresie. Wówczas nikomu by się nie opłacało wciskanie na siłę produktów charakteryzujących się nie tyle wysoką stopą zwrotu dla inwestora, ile wysoką prowizją dla pośrednika.