Kto fedruje na dole, ten u góry trzęsie kasą

Znacznie bardziej opłaca się fedrować w kopalni, niż posiadać górnicze akcje, bo dysponując siłą związków zawodowych, łatwo wydrzeć ogromną kasę na nagrody.

Publikacja: 17.07.2019 05:00

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny prezes zarządu Fundacji Przyjazny Kraj

Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny prezes zarządu Fundacji Przyjazny Kraj

Foto: materiały prasowe

Wydarzenia w Jastrzębskiej Spółce Węglowej po raz kolejny dowodzą, że interesy finansowe górników dominują nad interesami akcjonariuszy. Potrafili wytargować dodatkową nagrodę bliską nominalnie kwocie przeznaczonej na dywidendę, nie bojąc się nawet politycznego szantażu. Podważa to sens utrzymywania na giełdzie wpółsprywatyzowanych firm, w których akcjonariusze mniejszościowi traktowani są jak piąte koło u wozu.

Problem relacji władzy z załogami w spółkach węglowych istnieje od początku transformacji w Polsce. Górnicy przyzwyczaili nas, że potrafią wywrzeć ogromną presję na właściciela, aby postawić na swoim. O ile jednak w spółkach węglowych, w których jedynym właścicielem jest państwo, to ono ponosi koszty uległości płacowej wobec związków zawodowych, o tyle w spółce publicznej, jaką jest JSW, ciężar ponoszą wszyscy akcjonariusze, szczególnie mniejszościowi. Ci ostatni nie są traktowani poważnie, skoro zawsze zostaną przegłosowani przez państwo, które kontroluje 55 proc. głosów na zgromadzeniu.

Jednak w tym roku sytuacja wokół JSW jest szczególna. W spółce doszło do otwartego konfliktu między załogą popierającą b. prezesa Daniela Ozona a przeciwną mu radą nadzorczą i ministrem energii. Doszło wręcz do niesłychanych wydarzeń, bo tylko tak można określić protesty górników w Warszawie i żądania dymisji ministra energii z rządu stworzonego przez partię, która wygrała wybory w 2015 r. otwarcie popierana przez górnicze związki, rozwścieczone wówczas planami likwidacji części kopalń przez rząd PO–PSL. Wydawało się, że nic nie jest w stanie podważyć tego polityczno-związkowego sojuszu, ponieważ tzw. strona społeczna dostawała od państwowego właściciela co chciała, oczywiście po tzw. trudnych negocjacjach. Jednak od kiedy związkowcy JSW zaczęli podejrzewać, że fundusz stabilizacyjny spółki może zostać wykorzystany na budowę bloku węglowego w Ostrołęce (czemu zresztą resort energii zawsze stanowczo zaprzeczał), miesiąc miodowy z władzą się skończył. Finałem widowiskowego konfliktu było odwołanie przez radę nadzorczą prezesa popieranego przez załogę, której przedstawiciele nie dość, że narobili protestem wstydu ministrowi energii w Warszawie, to jeszcze zagrozili, że będą protestować podczas konwencji partii rządzącej w Katowicach. A to już szantaż polityczny, ponieważ taki protest byłby tak naprawdę kompromitacją polityczną rządu, która mogłaby wywrzeć fatalne wrażenie na Śląsku, gdzie mieszkają 4 miliony wyborców, których głosy są bardzo cenne.

I oto stał się „cud". Protest został odwołany, a zupełnym zbiegiem okoliczności prawie w tym samym czasie górnicy otrzymali... dodatkową nagrodę. I to nie byle jaką, bo z kasy spółki zostanie im wypłacone 163 mln zł. Trudno ekonomicznie uzasadnić tę wypłatę, poza chęcią załagodzenia nastrojów i utrzymania tzw. spokoju społecznego w spółce, szczególnie po nerwowym okresie związanym z odwołaniem b. prezesa i konflikcie z ministrem energii.

Skalę uległości władz JSW i ministra energii wobec żądań związkowców widać szczególnie po nominalnym porównaniu nagrody dla pracowników z nagrodą dla akcjonariuszy, bo tak również można w uproszczeniu określić dywidendę. Otóż na walnym zgromadzeniu JSW uchwalono, że na ten cel pójdzie jedynie blisko 201 mln zł z wynoszącego grubo ponad miliard zysku spółki za zeszły rok. To zaledwie 1,71 zł (brutto) na akcję, czyli znacznie mniej, niż spółka płaciła w tłustych latach, gdy ceny węgla koksującego również były na wysokim poziomie. Lwią część zysku spółka zatrzymała sobie w zapasie.

Wynika z tego, że znacznie bardziej opłaca się fedrować w kopalni, niż posiadać górnicze akcje, bo dysponując siłą związków zawodowych, łatwo wydrzeć ogromną kasę na nagrody. Takiej siły przebicia nie mają niestety akcjonariusze mniejszościowi, którzy trzymają akcje JSW. Ich interes jest stawiany w spółce zawsze na trzecim miejscu, po załodze i państwie. Wszak nie przyjadą protestować do Warszawy, nie zażądają spotkania z premierem, nie rzucą pomysłu, aby zabrać z resoru energii nadzór nad spółką i przenieść go do innego. Jedyne, co mogą zrobić, to głosować nogami, czyli pozbywać się akcji, skoro nikt tak naprawdę się z nimi nie liczy. Dlatego wcale nie dziwi, że w skali roku akcje JSW straciły na wartości ok. 40 proc. Inwestorzy mniejszościowi zawsze odwracają się plecami do spółek, w których związki zawodowe idące pod rękę z wielką polityką górują nad rachunkiem ekonomicznym i w których nie są szanowani jako współwłaściciele. I mają wybór. Mogą zainwestować swoje pieniądze w innym miejscu, niekoniecznie zresztą w Polsce. I niekoniecznie w spółkę węglową.

Felietony
Wspólny manifest rynkowy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
Pora obudzić potencjał
Felietony
Kurs EUR/PLN na dłużej powinien pozostać w przedziale 4,25–4,40
Felietony
A jednak może się kręcić. I to jak!
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Felietony
Co i kiedy zmienia się w rozporządzeniu MAR?
Felietony
Dolar na fali, złoty w defensywie