Jedna z podstawowych zasad funkcjonowania mediów mówi o tym, że złe wiadomości „sprzedają się" znacznie lepiej niż dobre. To główny powód, dla którego gazety, telewizja, radio i internet są przepełnione tego typu informacjami. Nie powinno to nikogo dziwić – skoro zarabiają na reklamach, to potrzebują przyciągnąć ich odbiorców, co z kolei oznacza, że muszą im dostarczać to, co ci ostatni chcą czytać, słuchać czy oglądać. W tym miejscu dochodzimy do bardzo ciekawego pytania: dlaczego przeciętny Kowalski bardziej zainteresowany jest złymi niż dobrymi informacjami? Wydaje się to mało logiczne, w końcu większość z nas poświęca – przynajmniej tak nam się wydaje – swoje życie pogoni za szczęściem i przyjemnościami.
Naukowcy od dziesięcioleci zachodzą w głowę, z czego wynika taki fenomen, ale przekonujących odpowiedzi wciąż nie ma. Są jedynie hipotezy, wiele różnego rodzaju hipotez. Na przykład jedna z nich zwraca uwagę na odmienny charakter złych i dobrych informacji – te złe (wypadek, kryzys, afera itd.) mają z reguły w sobie coś z gwałtowności i łatwo ująć je w określonym punkcie, podczas gdy te dobre rozciągają się z reguły w czasie. Kolejna hipoteza mówi o tym, że ze swej natury człowiek nastawiony jest na wychwytywanie złych informacji, bo mogą one sugerować zagrożenie dla niego i jego rodziny, a w związku z tym sygnalizować potrzebę działania. Inna jeszcze hipoteza przyjmuje, że ponieważ nasze życie oceniamy generalnie dobrze, to na tym tle złe wiadomości wyraźnie się wybijają i przyciągają uwagę.
Nie mam zamiaru rozstrzygać przedstawionej powyżej kwestii, natomiast chciałbym wykorzystać ją jako swego rodzaju wprowadzenie do bardziej biznesowego tematu, a mianowicie czarnowidztwa, jakie od dłuższego już czasu towarzyszy nam w zakresie różnego rodzaju gospodarczych prognoz i przepowiedni.
Do poruszenia tej kwestii skłania mnie świeża porcja różnego rodzaju „list zagrożeń", które pojawiły się w mediach w ostatnich tygodniach. Przed udaniem się na wakacje tego typu listy produkują seryjnie różnego rodzaju „guru", instytucje międzynarodowe, większe i mniejsze banki, firmy doradcze, think thanki itd. Można odnieść wrażenie, że każdy pragnie uniknąć wpadki, jaką zdecydowana większość „wieszczy" zaliczyła w 2008 r., kiedy to nie udało im się przewidzieć nadchodzącego globalnego kryzysu. Teraz więc na wszelki wypadek zawsze mają oni przygotowany jakiś „kryzysowy scenariusz", listę zagrożeń itp. Tym bardziej że – jak już wspomniałem na wstępie – tego typu pesymistyczne przewidywania dobrze się medialnie (i nie tylko) sprzedają.
Nie chcę dyskredytować wartości tego typu prognoz i przepowiedni – przez wiele lat sam tego typu listy i scenariusze ryzyka przygotowywałem. Tym, na co chciałbym zwrócić uwagę, jest fakt, że różnego rodzaju wyzwania i zagrożenia zawsze były, są i będą.