Od końca III kwartału ubiegłego roku obserwujemy dynamiczny wzrost cen złota na rynkach światowych. Jeszcze na początku września ubiegłego roku ceny złotego kruszcu oscylowały blisko poziomu 1200 dolarów za uncję, podczas gdy ostatnio wyraźnie przekroczyły już 1500 dolarów. Oczywiście do rekordów z września 2011 r., kiedy złoto kosztowało przez moment nawet ponad 1900 dolarów za uncję, jeszcze nieco brakuje, niemniej jednak obecna cena znajduje się na najwyższym poziomie od ponad sześciu lat.
Złoto od zawsze pełni rolę tzw. bezpiecznej przystani, co oznacza, iż w okresach turbulencji i zawirowań w światowej gospodarce rośnie na nie popyt. To klasyczne wytłumaczenie ostatniej hossy na rynku złota znajduje mocne potwierdzenie w faktach.
Spójrzmy tylko na pobieżny zestaw wydarzeń, które poprzedziły obecny trend wzrostowy na rynku złota. W marcu 2018 r. prezydent Trump informuje o możliwości wprowadzenia ceł na chińskie towary, rozpoczynając tym samym wojnę handlową. We Włoszech w tym samym czasie bardzo dobry wynik w wyborach parlamentarnych osiąga populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd, zapoczątkowując kryzys polityczny w tym kraju. W efekcie już w maju rentowności włoskich dziesięcioletnich obligacji rządowych rosną z 1,75 do ponad 3 proc. pod koniec miesiąca.
W czerwcu Stany Zjednoczone nakładają cła na stal i aluminium z Unii Europejskiej, Meksyku i Kanady, na co kraje Unii reagują wprowadzeniem ceł na motory, jeansy i whisky z USA. Wojna handlowa nabiera rozpędu. W tym samym miesiącu EBC oświadcza, że z końcem roku zakończy program luzowania ilościowego, czyli pompowania taniego pieniądza do gospodarki.
Lipiec przynosi krach tureckiej liry, a jesień silną przecenę na rynku ropy naftowej w wyniku nasilających się obaw o spowolnienie gospodarcze. Rok zamyka inwersja na amerykańskiej krzywej dochodowości, czyli wzrost rentowności krótkoterminowych obligacji powyżej rentowności obligacji długoterminowych. Takie odwrócenie krzywej było zapowiedzią każdej z amerykańskich recesji od połowy lat 50.