Rynek zaczął poważnie obawiać się recesji w USA. Nie chodzi o najbliższych kilka miesięcy, ale o nieco szerszą perspektywę okolic przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Nie są to z pewnością obawy nieuzasadnione. Sądzę jednak, że względnie szerokie możliwości stymulowania aktywności pozwolą na odsunięcie spadku amerykańskiego PKB poza przyszły rok.
Patrząc na giełdę, wakacyjne załamanie indeksów w Stanach nie było jak dotąd na tyle duże, by na bazie tego wskaźnika wyprzedzającego wieszczyć recesję w horyzoncie najbliższych 12 miesięcy. To się oczywiście może w dość krótkim czasie zmienić, ale na ten moment nie trzeba bić na alarm.
Znacznie bardziej pesymistyczne nastroje panują na rynku obligacji. Ceny amerykańskich, niemieckich, ale też polskich papierów skarbowych osiągają kolejne minima rentowności. Najgorzej pod tym względem wygląda sytuacja RFN, gdzie nawet najdłuższe, 30-letnie, obligacje dają ujemne oprocentowanie. Zdaniem niektórych bieżąca sytuacja uzasadnia spadek rentowności 10-latek nawet do -1 proc. z -0,7 proc. obecnie. To jednak temat na oddzielny felieton.
W przypadku USA po raz pierwszy od 10 lat doszło do odwrócenia krzywej rentowności. Historycznie takie zachowanie rynku z wyprzedzeniem 1–2 lat informowało o nadciągającej za Atlantyk recesji. W połowie sierpnia dochodowość 2-letnich papierów skarbowych spadła poniżej rentowności obligacji 10-letnich. Choć było to chwilowe zjawisko, odbiło się szerokim echem w mediach i odcisnęło piętno na cenach aktywów.
Słabsze perspektywy koniunktury w Stanach zaczynają stopniowo ujawniać się w bieżących danych makro. W dość szybkim tempie pogarszają się nastroje konsumentów (wcześniej na wieloletnich maksimach). Spada dynamika produkcji przemysłowej i poziom wykorzystania mocy wytwórczych. Poważnie obniżyły się wskaźniki aktywności w sektorze wytwórczym i w usługach (ISM/PMI). Pojawiają się pewne sygnały hamowania – będącego dotychczas w dobrej kondycji – rynku nieruchomości.