Pożar na amerykańskim rynku pieniężnym – początkowo bagatelizowany przez Fed – zaczyna wyznaczać linię jego polityki. W II połowie września, kiedy doszło do nagłego wzrostu stawek krótkoterminowych pożyczek, bank centralny został zmuszony – po raz pierwszy od ponad dekady – zainterweniować w celu utrzymania stóp w ustalonym przedziale wahań. Po kilku aukcjach dostarczania płynności (repo) 4 października Fed ogłosił, że będzie je prowadził jeszcze przez cały kolejny miesiąc. W ramach tych działań bank oferuje bankom płynność do 75 mld USD dziennie.
W kolejnym tygodniu, 9 października, podczas wystąpienia na konferencji w Dallas, J. Powell poszedł o krok dalej. Zapowiedział skupowanie krótkoterminowych bonów skarbowych, co niechybnie przywodzi na myśl programy QE. Prezes Fedu podkreślił jednak, że operacji tych nie można tak traktować. Są to działania o podłożu technicznym, mają – jak to ujął Powell – zapewnić „płynne funkcjonowanie rynków finansowych w USA" i nie będą takie, jak te podjęte po ostatnim kryzysie.
Choć oczywiście są między nimi spore różnice, zarówno tamta, jak i planowana aktywność banku powiększy sumę bilansową Fedu. Po trzech tygodniach prowadzenia operacji repo bank zwiększył wartość posiadanych aktywów o 175 mld USD, czyli 1/4 tego, co wcześniej przez prawie dwa lata zdołał zredukować.
Szacuje się, że w ramach zapowiedzianych przez Powella działań (mogą zostać oficjalnie ogłoszone na posiedzeniu 30 października) Fed zwiększy bilans o kolejne 250–300 mld USD w ciągu 3–6 miesięcy. Podczas programów QE (I–III) skupował papiery o wartości 65–85 mld USD miesięcznie. „Organiczny", zgodny z rosnącym zapotrzebowaniem na płynność w systemie bankowym, wzrost bilansu banku centralnego to ok. 2–3 mld USD miesięcznie.
A zatem, choć Powell stara się uspokajać graczy, zapowiedzianych działań nie można do końca traktować jako zwykłych zabiegów „technicznych". Widać rosnące obawy zarówno o kondycję rynków finansowych (w tym rynku pieniężnego), jak i ogółem o stan amerykańskiej gospodarki.