Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w 2019 r. KNF postanowiła cofnąć licencje trzem towarzystwom funduszy inwestycyjnych, które zarządzały łącznie 88 funduszami inwestycyjnymi (a jeszcze na dobre nie zaczął się rok 2020, a już do zacnego grona dołączyło czwarte). Pół biedy, jeżeli te „osierocone" fundusze to były tzw. „fundusze dedykowane", które tworzone są najczęściej na zlecenie profesjonalistów i stanowią element jakiejś większej układanki inwestycyjnej. Tacy profesjonaliści zwykle orientują się w przepisach (albo mają kogoś, kto robi to za nich). Problem polega na tym, że wśród funduszy inwestycyjnych feralnych towarzystw były też i takie, w które inwestowali klienci detaliczni. Majętni, a i owszem, ale jednak niekoniecznie profesjonaliści. Ilu takich uczestników liczyły sobie te fundusze, tego rzecz jasna nie wiadomo, ale można mniemać, że było ich raczej więcej niż mniej. Te wszystkie osoby obudziły się pewnego dnia i odkryły, że „jakaś Komisja" zlikwidowała „ich towarzystwo" i że teraz mają kontaktować się z jakimś bankiem. Ten bank z kolei za bardzo skory do dialogu nie jest i powtarza, że on z tymi funduszami to tak tylko na trzy miesiące1, nie dłużej, bo potem to już będzie nowe, lepsze towarzystwo. A jak już przyjdzie to nowe, lepsze towarzystwo, to okazuje się, że ono musi najpierw te fundusze poznać! Przejąć ich dokumentację, zapoznać się z nią, wreszcie zacząć podejmować co do tego funduszu autonomiczne decyzje. I to niestety także trwa.
Wyżej opisana procedura jest oczywiście zgodna z przepisami ustawy o funduszach inwestycyjnych i zarządzaniu alternatywnymi funduszami inwestycyjnymi, co nie zmienia faktu, że dla przeciętnego Iksińskiego jest ona mało satysfakcjonująca. Przeciętny Iksiński zainteresowany jest przede wszystkim tym, by odzyskać zainwestowane w fundusz pieniądze, a już kto i kiedy będzie oglądał jakieś dokumenty, nie ma większego znaczenia. W przekonaniu bowiem przeciętnego Iksińskiego to, że w zamian za przelew do funduszu otrzymał jakieś papiery wartościowe, jest mało istotne. To, że wartość jego inwestycji mierzona jest właśnie wartością tych papierów wartościowych, trudne do wyobrażenia. Dla przeciętnego Iksińskiego tak zwana inwestycja w fundusze to rodzaj lokaty bankowej (sic!), z tą różnicą, że na dłuższy termin i wyższe oprocentowanie.
Komisja Nadzoru Finansowego miała swoje powody, by doprowadzić do zaprzestania działalności przez towarzystwa funduszy inwestycyjnych. Żeby dojść do takiego wniosku, nie trzeba wcale zagłębiać się w treść decyzji KNF ani znać ich uzasadnienia. A skoro KNF powody miała, to znaczy, że coś musiało być z tymi towarzystwami nie tak. A jak coś było na rzeczy, to przecież włożone w fundusze pieniądze nie mogą być bezpieczne!
I w ten oto prosty sposób objawia się jedna z wielu konsekwencji decyzji KNF o pozbawieniu towarzystw funduszy inwestycyjnych zezwolenia na prowadzenie działalności – liczne i gorączkowe próby wyjścia z inwestycji inwestorów indywidualnych. Często dopiero wtedy orientują się oni, że żeby z inwestycji wyjść, trzeba złożyć żądanie wykupu certyfikatów inwestycyjnych, że takie żądanie będzie poddane odpowiedniej statutowej procedurze, że może nie być zrealizowane niezwłocznie, a tak naprawdę to nie dostaną z powrotem zainwestowanych pieniędzy tylko równowartość wykupionych certyfikatów inwestycyjnych, które za te pieniądze nabyli. Jedno jest w związku z tym pewne – nie każdemu się to musi podobać. Zwłaszcza jeżeli na realizację żądania wykupu przeciętny Iksiński musiałby czekać bardzo długo albo wartość jego certyfikatów inwestycyjnych byłaby o wiele poniżej oczekiwań. Albo jedno i drugie. W tej sytuacji naturalnym odruchem jest kwestionowanie niewygodnej decyzji funduszu. A co, jeżeli fundusz odmówi spełnienia żądania naszego Iksińskiego, twierdząc, olaboga!, że działa zgodnie ze statutem i przepisami? Pozostaje taki fundusz pozwać, żeby zmusić go do poszanowania praw.
I wtedy dochodzi do sytuacji arcyciekawej, nad którą pochyla się niejedna mądra głowa. Czy można pozwać samego siebie? Moment, ale jak to siebie? Otóż w praktyce fundusze inwestycyjne są po prostu masą majątkową, na którą składają się środki wpłacone przez ich uczestników. Fundusz inwestycyjny, chociaż ma osobowość prawną, rachunek w banku i płaci podatki, nie jest „normalnym przedsiębiorstwem". Nie uczestniczy w wymianie dóbr i usług, niczego nie produkuje, niczym nie handluje. Fundusz inwestycyjny jest wehikułem służącym do dokonywania inwestycji. Zbiera pieniądze od inwestorów, w zamian za wydawane im certyfikaty inwestycyjne (w przypadku funduszy inwestycyjnych zamkniętych), a za pozyskane środki nabywa potem, w granicach określonej dla niego polityki inwestycyjnej, różne aktywa. W zasadzie jedynym celem istnienia funduszu jest jego cel inwestycyjny wskazany w statucie funduszu, który to cel zwykle sprowadza się do wychodzenia z zyskiem z dokonywanych inwestycji. Fundusz więc stanowi sumę interesów wszystkich swoich uczestników – w końcu wszyscy oni chcą zarobić. Czy osoby te, żeby próbować pomnażać swój majątek, musiały robić to właśnie za pośrednictwem funduszu? Oczywiście, że nie, ale fundusz inwestycyjny jest dobrym rozwiązaniem dla wszystkich, którzy nie mają wystarczającej wiedzy, czasu czy środków, żeby samodzielnie dokonywać inwestycji, na jakie może pozwolić sobie fundusz.