Według ostatniego raportu NBP w ciągu dziewięciu miesięcy tego roku Polacy wycofali z banków już 63 mld zł. Związane jest to z bardzo niskim oprocentowaniem lokat, które średnio wynosi tylko 0,36 proc. Uwzględniając inflację, wychodzi nam, że na takiej, wydawałoby się, bezpiecznej inwestycji tracimy rocznie około 3 proc. Dlatego Polacy postanowili przesunąć część swoich oszczędności do aktywów, które przynoszą, chociaż teoretycznie, wyższe zyski. Są to głównie nieruchomości, giełda, fundusze inwestycyjne i oczywiście złoto.
Jest jeszcze jeden rodzaj aktywów, który ostatnio zwrócił powszechną uwagę inwestorów. To rynek sztuki, który wtajemniczonym przynosi zyski już od ponad 100 lat. Wtajemniczonym nie tylko dlatego, że ten rynek wymaga specyficznej wiedzy, ale też dlatego, że zakup dzieła sztuki rzadko kojarzy nam się z inwestycją. A szkoda.
Rynek sztuki jest jednym z najbardziej niezależnych od czynników gospodarczych obszarów inwestycyjnych. Czy mamy do czynienia z hossą czy z kryzysem, rynek sztuki rządzi się swoimi prawami, przy czym jego kondycję w dużej mierze wyznacza poziom zamożności danego społeczeństwa.
Wzrost zainteresowania dziełami sztuki jako inwestycją alternatywną nastąpił w czasach kryzysu finansowego w 2007 r. Złożyło się na to kilka czynników:
¶ działalność promocyjna i edukacyjna podmiotów operujących na rynku dzieł sztuki;