Skończył się rok 2020, rok pandemii i związanego z nią kryzysu gospodarczego, głębokiej globalnej recesji. Wielu z niecierpliwością oczekiwało, by zaczął się już nowy, 2021 rok. W powszechnym oczekiwaniu ma to być czas wychodzenia na prostą. Podstawę tych optymistycznych oczekiwań stanowią szczepionki – pierwsi pacjenci w niektórych krajach już ją otrzymali. W tym roku szczepienia mają się stać czymś powszechnym. Wraz z tym ograniczenia aktywności (edukacja, rozrywka, handel itd.) przejdą do historii, jeśli nie na wiosnę, to z pewnością w drugiej połowie roku. Nastroje gospodarstw i firm powinny się znacząco poprawić, a wraz z tym skłonność do wydawania pieniędzy. Ludzie, stęsknieni spotkań, podróżowania i nowości, powinni chętnie sięgać do portfeli, kupując różnego rodzaju dobra, wydając na wypoczynek i zabawę. Z kolei firmy powinny realizować odłożony popyt inwestycyjny. Wraz ze zwiększonymi wydatkami globalny PKB powinien odrobić poniesione w 2020 r. straty.
To możliwy scenariusz dla 2021 r. Ale niejedyny, nie można bowiem zapominać o ryzykach. O niektórych związanych z gospodarką pisałem nie tak dawno w „Droga pełna pułapek" („Parkiet", 1.09.2020). Tym razem chciałbym się skoncentrować na innym aspekcie, na kwestiach społecznych, które są moim zdaniem najbardziej niedocenianym czynnikiem ryzyka w kontekście 2021 r. Aspekty społeczne często umykają obserwacjom, a w standardowych modelach i analizach ekonomicznych nie są zupełnie brane pod uwagę.
Wspomniany ekonomiczny scenariusz silnego odbicia globalnej gospodarki w przyszłym roku milcząco zakłada, że ludzie, zmęczeni pandemią, z radością powrócą do swoich rutynowych aktywności, do tego, co było przed kryzysem. Że dominować będą optymizm i chęć wydawania pieniędzy. Tymczasem wychodzenie społeczeństwa z szoku, z jakim mamy obecnie do czynienia, wcale nie musi przebiegać łatwo, może być pełne paradoksów. Powodów jest co najmniej kilka.
Po pierwsze, zarówno na poziomie jednostek, jak i na poziomie całych społeczności zostaliśmy w minionym roku poddani olbrzymiej presji. Począwszy od kwestii zagrożenia życia (naszego i naszych bliskich), a więc tego, co dla większości stanowi największą wartość, poprzez obawy o sferę finansową (dochody, kredyty itd.), a na ograniczeniach różnorakich swobód skończywszy. O ile większość ludzi ceni sobie poczucie stabilności, o tyle 2020 r. był tego kompletnym zaprzeczeniem.
Po drugie, 2020 r. przyniósł nie tylko pandemię. W wielu krajach nastąpiło silne rozchwianie fundamentów, pewnych narracji, na których zbudowane były poszczególne społeczeństwa i które to narracje porządkowały ich funkcjonowanie. Wyraźnie widać to w naszym kraju: osłabienie autorytetu wielu istotnych instytucji, pogłębienie dysfunkcjonalności systemu politycznego, „wysadzenie" konsensusu aborcyjnego, ostateczny upadek mitu, że „państwo w każdych warunkach da radę". Gdy stare narracje przestają istnieć, rodzi się potrzeba nowych. I takowe – na nowo porządkujące funkcjonowanie społeczne – z pewnością prędzej czy później powstaną, niemniej zanim do tego dojdzie, będziemy przechodzili przez okres swego rodzaju anarchii, ścierania się różnych idei. Za tym będą szły bardzo silne emocje.