Czy to zapowiada zakończenie trwającej od początku roku wyprzedaży papierów i wejście w dłuższą fazę spadku apetytu na ryzyko? Wiele wskazuje, że tak. W przypadku realizacji tego scenariusza efekty pojawią się także na innych rynkach.
Wydaje się, że szczyt obaw związanych z narastaniem presji inflacyjnej w skali globalnej jest chwilowo za nami. Jeśli jest to słuszna teza, zbiegła się ze zmianą nastawienia do polityki pieniężnej w niektórych krajach, głównie z rynków wschodzących. W jednych (jak w przypadku naszego NBP) przybrała formę modyfikacji ultragołębiego nastawienia (podwyżki stóp wcześniej niż sądzono), w innych zapowiedzi podwyżek w najbliższych miesiącach (Czechy, Węgry, Norwegia, Nowa Zelandia), a część banków centralnych już zdecydowała się podnieść oprocentowanie (Rosja, Brazylia, Turcja, Islandia).
Od dawna twierdzę, że decyzje banków centralnych dotyczące stóp procentowych, szczególnie w punktach zwrotnych, tj. przejściach z cięć do podwyżek lub odwrotnie, są – generalnie rzecz ujmując – podejmowane nie wtedy, kiedy trzeba. Za późno, często niemal dokładnie w szczytach/dołkach wskaźników inflacji. Zjawisko to łatwo wytłumaczyć, a trudniej zrozumieć. Otóż bankierzy centralni opierają swoje decyzje na bieżących, publikowanych z opóźnieniem, odczytach z gospodarki (głównie CPI). W większości nie są chętni do podejmowania decyzji wyprzedzająco względem zjawisk gospodarczych. Byłyby one trudne do wytłumaczenia przeciętnemu Kowalskiemu. Takie decyzje siłą rzeczy muszą być oparte na długoterminowych prognozach czy oczekiwaniach, a te jak wiadomo nie zawsze się sprawdzają. Opóźniona o kilka lat (najczęściej już po upływie kadencji bankierów centralnych) możliwość oceny post factum zmian dokonywanych w polityce pieniężnej nie sprzyja „wychylaniu się przed szereg". W tym duchu NBP posunął się ostatnio – wcale się z tym nie kryjąc – wręcz do zapowiedzi kopiowania ruchów wykonywanych przez Europejski Bank Centralny i amerykańską Rezerwę Federalną.
Dziś nie jesteśmy jeszcze na tym etapie, by powiedzieć, że decyzje o podwyżkach są chybione. To znacznie lepszy moment niż za rok czy półtora, kiedy być może takie decyzje podejmować zaczną większe banki centralne. Wówczas cykl wzrostu inflacji będzie w większości krajów oraz w skali globalnej w zaawansowanej fazie. Istotnie wzrośnie ryzyko, że w kolejnych kwartałach dynamika cen będzie zwalniać. Tak jak teraz albo na początku br., opierając się na projekcjach, należało prewencyjnie podnieść oprocentowanie, żeby zawczasu zdusić nadmierny, nakręcający inflację popyt, tak w przyszłości może również należałoby spojrzeć na prognozy, a nie bieżące odczyty. Obawiam się, że po raz kolejny banki centralne wstrzelą się z timingiem, kompletnie chybiąc.
Wracając do meritum, choć uważam, że proces wzrostu rynkowych stóp procentowych jeszcze się nie zakończył (pewnie znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że nawet dobrze się nie rozpoczął), odreagowanie zwyżek rentowności potrwa kolejne kilka, a może nawet kilkanaście tygodni. Wcale niemało przemawia za przejściowym charakterem obecnego przyspieszenia inflacji. Sądzę, że po fali strachu i obaw o niekontrolowany wzrost cen przychodzi czas na refleksję i przyjrzenie się argumentom obozu „tranzytowców" („transistory" = „przejściowy"). Ważne będą tu odczyty CPI w USA z lata. Siła i charakter spadku dynamiki w III kw. powiedzą wiele na temat dalszych trendów w tym zakresie.