Pandemiczny kryzys dobiega końca. Widać to już nie tylko w sferze gospodarczej, gdzie boom trwa od dobrych kilku miesięcy, ale także w zakresie znoszenia kolejnych restrykcji, obostrzeń i zakazów. Na rynkach finansowych po fazie obaw o rozkręcenie się inflacji (tendencje reflacyjne) górę biorą ostatnio zwolennicy przejściowego charakteru wzrostu dynamiki cen na świecie. Rentowności obligacji skorygowały zwyżki, spadły rynkowe stopy procentowe oraz stawki dyskontujące przyszłe stopy banków centralny. Z wysokich poziomów zeszły notowania surowców. Czy jest tak, że obecny wzrost inflacji to faktycznie zjawisko tymczasowe, wywołane efektami statystycznymi i „wąskimi gardłami" w łańcuchach dostaw, czy też mamy do czynienia z jej trwałym przebudzeniem?
Jedynie potężne, światowe kryzysy, takie jak obecny związany z Covid-19 czy też poprzedni z lat 2008–2009, a na pewno wielki kryzys 1929–1933 w USA, są w stanie wywołać na tyle silną zmianę w globalnej polityce gospodarczej, która powoduje odwrócenie długoterminowych, strukturalnych trendów kształtowania się danych zjawisk ekonomicznych. Niewykluczone, że właśnie z takim procesem na miarę pokoleniowej zmiany paradygmatu mamy do czynienia w zakresie podejścia do wydatków rządowych i zadłużenia, a w konsekwencji długofalowego zachowania inflacji.
Kryzys sprzed 13 lat radykalnie zmienił podejście banków centralnych do polityki pieniężnej. Na szeroką skalę wprowadzone zostały programy łagodzenia ilościowego (QE). Choć mogły być odczytywane jako bezpośrednie finansowanie rządów (wszak skupowano obligacje skarbowe), takimi oczywiście nie były. Jedynie banki komercyjne otrzymały ulgę w postaci praktycznie nielimitowanej możliwości odsprzedaży posiadanych papierów wartościowych, bez powodowania spadku ich cen, który w naturalny sposób miałby miejsce bez kreowanego sztucznie popytu ze strony banku centralnego.
Pozwoliło to kredytodawcom pokryć straty z niespłaconych pożyczek sub-prime, lecz nie spowodowało wzrostu inflacji, choć takie obawy istniały nawet kilka lat po zainicjowaniu programów. Działania te były jednak złamaniem kanonów klasycznej ekonomii i na trwałe wpisały się w instrumentarium polityki monetarnej. Dziś stosowane są z powodzeniem z krajach bez statusu waluty rezerwowej (np. w Polsce).
Konsekwencje obecnego kryzysu wydają się dużo poważniejsze. Chęć uniknięcie za wszelką cenę załamania się popytu, wzrostu bezrobocia i deflacji spowodowało przekroczenie ekonomicznego rubikonu. Zaczęło się bezpośrednie finansowanie firm – od strony banków centralnych w postaci skupu obligacji korporacyjnych, a od strony polityki fiskalnej przez dotacje, granty, subwencje itp. Wydatki rządowe zostały rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów. W USA zasiłki dla bezrobotnych podwyższono tak, że do dziś niektórym nie opłaca się wracać do pracy. Posunięto się do przekazywania pieniędzy bezpośrednio do konsumentów (darmowe czeki). Nikt nie martwił się przy tym o poziom długu. Wiedziano jednak, że najlepszym sposobem na pozbycie się zadłużenia jest podwyższenie inflacji.