Home office ma swoje wady i zalety. Często można rozciągnąć czas pracy w elastyczny sposób, czyli według rytmu życia nas samych, a nie korporacji.

Ja akurat mieszkam w budynku wielorodzinnym. Prawdopodobieństwo tego, że jeden z sąsiadów podda się naciskom swojej pierwszej małżonki i utwierdzi się w jej przekonaniu, że stara kuchnia jest passé, jest dosyć duże. Podobnie ma się sprawa z łazienką, w której bidet stracił status premium i wymaga natychmiastowej dekapitacji. Nie wspominając o clasroomach, w które zamieniły się dziecięce pokoiki stanowiące oazę neutralności edukacyjnej. Regał z lego przesłoniła tablica do matmy. Szwedzkie biureczko ugięło się pod ciężarem peceta z drukarką, skanerem, UPS-em i zestawem audiostereo. Nawet sala gimnastyczna skurczyła się do kilkunastu metrów kwadratowych, w której zamiast kozła i poczciwej piłki lekarskiej pojawiły się księgi mądrości o Helladzie. Wszystko to doprowadziło do majestatycznej synchronizacji wiertarki udarowej u pana Zdzisia z trzeciego piętra z pilarką do glazury u pani Jadzi z parteru. Potrzeba remontu w przyciasnym kwadracie stała się obsesją wielu lokatorów. Nie wspominając o kontrolowanych podtopieniach sąsiada z góry z przerwą w dostawie prądu w piątkowy wieczór. Nie to, że pan Złota Rączka z internetu się nie zna na hydraulice czy elektryce, ale kiedy ceny materiałów budowlanych i koszty robocizny konkurują szybkością ze Starlinkami, wówczas rekomendowany na OLX ekspert od H2O czy 230V wydaje się budżetowo najlepszym rozwiązaniem. No i może zapewnić atrakcje na weekend pozostałym lokatorom.

Wszystko to sprawia, że pomiędzy 8 a 16 warunki do pracy bywają dosyć szczególne. Od razu na myśl przychodzi mi scena z filmu sprzed prawie dwóch dekad, kiedy to Marek Kondrat wypowiada takie oto słowa: „Czy panowie muszą tak piiiiiiii od bladego świtu?! Że nie podbijam karty na zakładzie o siódmej rano, to już w waszym robolskim mniemaniu muszę być nierobem?! Już możecie inteligentowi piiiiiiii po uszach od brzasku! Żeby se czasem kałamarz nie pospał godzinkę dłużej kapkę od was, skoro zasnął dopiero nad ranem!".

Z drugiej strony praca home office pozwala stać się samurajem polskiej giełdy. Kiedy zdecydowana większość graczy giełdowych, jak i analityków flirtuje z Morfeuszem, a z Tokio docierają kwotowania japońskich spółek, wówczas otwiera się okienko techniczne. I bynajmniej nie chodzi o punkt zwrotny w kalendarzu, ale o taki przedział czasu, kiedy to pojawiają się atypowe refleksje na temat kondycji rynku. Już podczas studiów otarłem się o opinię, że analiza techniczna wymaga odosobnienia i zerwania z obecnym natłokiem informacji. Jednak dopiero teraz, dzięki zdalnej pracy, wiem, że im mniej, tym więcej. Nie zawsze to pomaga, a czasami szkodzi (szczególnie, kiedy pojawiają się dywidendy), niemniej jednak porządny filtr informacyjny potrafi oddzielić esencję od populizmu.

Wracając do brzegu, nocne godziny pracy z danymi dostarczają sygnałów, które podczas dnia trudno byłoby zauważyć. PAP i GPW są w nocy OFF. Nie ma ciśnienia karnetu. Wszystko, co byki i niedźwiedzie miały przekazać, jest już w cenach. W cenach close, czyli tych, które mają szczególne znaczenie dla analizy technicznej. Wprawdzie bywają takie okresy jak chociażby ten w trzeci piątek czerwca, kiedy to wygasają derywaty, jednakże kultowa, jak i kluczowa pozostaje zawsze dzienna cena ostatniej transakcji. Kiedy gaśnie światło na parkiecie, finisz sesji stanowi punkt odniesienia na kolejny dzień. I znowu do brzegu – dane typu END of DAY są arcyważne dla każdego analityka technicznego. To dzięki nim powstają pomysły na jutrzejszy Wykres Dnia, czy też stanowią przedmiot wzmożonej obserwacji na następną sesję. Nie zawsze udaje się wytypować spółkę, która jutro będzie w TOP5, ale kiedy na wykresie pojawia się coś ciekawego, to nie warto jest czekać na idealny moment, aby o tym napisać. Analizowanie polskich spółek zgodnie z jankeskim czy też tokijskim czasem może wydawać się lekko abstrakcyjne czy wręcz obsesyjne, ale właśnie w tym jest metoda. Wytypowanie 10–20 tematów inwestycyjnych na kolejny dzień, bez ciśnienia z zewnątrz, po uwzględnieniu trendów na wykresach eurodolara, DJ i bondów oraz przy dźwiękach płynących z koto, okazuje się łatwym i nader przyjemnym zadaniem. Tutaj świetnym przykładem na to, że dobra kreska (hmmm – brzmi to dosyć odważnie) ma pod sobą wszelkie dane fundamentalne, jest przykład spółki Kruk. Dokładnie 24 maja, jako spółka typowana do Wykresu Dnia (produkt dostępny dla klientów Biura Maklerskiego mBanku), pojawił się właśnie ptak kojarzony z biżuterią i wierzytelnościami. Od strony technicznej uwidoczniły się wówczas sygnały na korzyść byków. Jednakże tego samego dnia spółka podzieliła się z akcjonariuszami danymi finansowymi za I kwartał. Efekt? W niespełna miesiąc kurs zyskał około 40 proc. I wygląda na to, że... Ale o tym następnym razem.