W każdej organizacji, choćby najlepiej zarządzanej, prędzej czy później zdarzy się sytuacja, że coś poszło nie tak. Może to być błąd ludzki, może być luka w procedurach, może procedury były zbyt wymagające, aby się dało je stosować. Pojawia się wówczas dylemat – jak się zachować?
Do wyboru mamy dwa scenariusze skrajne i mnóstwo wariantów pośrednich. Można przywdziać wór pokutny, posypać głowę popiołem i liczyć na miłosierdzie z uwagi na okoliczności łagodzące – wszak sami zidentyfikowaliśmy problem, sami się przyznaliśmy, sami się już biczujemy. Z drugiej strony jest pokusa, aby zamieść sprawę pod dywan i liczyć, że nikt się nie dowie. Warto podkreślić, że dylemat taki rozstrzygany jest na wielu poziomach: samego pracownika, który zidentyfikuje swoje niedopatrzenie, jego przełożonego, który – nawet jeśli pracownik wybierze drogę ekspiacji – może nie chcieć się przyznać, że nie dopilnował i tak dalej w górę struktury korporacyjnej.
Zachowanie wszystkich tych osób zależeć będzie głównie od dwóch czynników – prawdopodobieństwa, że sprawa się wyda, oraz różnicy w poziomie sankcji w przypadku samokrytyki względem „wpadki". Pierwszy z tych czynników z kolei zależeć będzie od jakości nadzoru (wewnętrznego i zewnętrznego) i od skali problemu. Drugi czynnik uzależniony jest natomiast od prowadzonej polityki nadzorczej (wewnętrznej i zewnętrznej).
Jeśli zatem mamy do czynienia z firmą, gdzie procedury są prawidłowe i ich stosowanie podlega jakiejś kontroli, a jednocześnie istnieje zrozumienie dla ludzkich błędów i słabości, to należy się spodziewać, że wybierany będzie wariant ekspiacji. Jeśli natomiast w spółce jest bałagan i/lub szef lubi urywać głowy, wówczas raczej będzie to zamiatanie pod dywan. Co jest lepsze?
Intuicyjnie pewnie byśmy powiedzieli, że lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Ale co jeśli postępowanie nadzoru wewnętrznego i zewnętrznego diametralnie się różni? Jeśli nadzór wewnętrzny analizuje błędy, biorąc pod uwagę potencjalną szkodę dla rynku, natomiast nadzór zewnętrzny jest gotów nakładać sankcje w przypadku formalnego naruszenia przepisów, nawet jeśli nie doszło do żadnej szkody? Niby powinniśmy przekazać nasze ustalenia nadzorowi zewnętrznemu, ale może nie w każdym przypadku? Czy w takiej sytuacji lepiej jest wiedzieć i świadomie zataić coś przed nadzorcą, czy nie wiedzieć i zrobić to nieświadomie?