Inna migawka z przeszłości: spółka lubiana przez rynek, charyzmatyczny prezes, wszędzie aura profesjonalizmu, ale jedynie do chwili, gdy podczas walnego zgromadzenia dorobek rady nadzorczej przedstawi z kartki jej przewodnicząca, wprawdzie żona prezesa, lecz osoba jakby z innej bajki. Spółka zderzyła się z regulacjami, wpadła w korkociąg kłopotów, po kilku latach prezes odnalazł się w nowym wcieleniu, rynki mu zaufały, ale żona zniknęła z radaru.
Wielekroć usiłowałem krzewić wśród inwestorów – założycieli spółek i prezesów – wiarę w kompetencje niezależnych, profesjonalnych członków rad nadzorczych. Bywałem zbywany stwierdzeniem, że on, prezes, musi komuś ufać, najbardziej ufa żonie albo matce, przeto żona, matka albo córka (już na drugim roku zarządzania!) zadbają w radzie nadzorczej o jego interesy. Argument, że radzie nadzorczej ufać ma nie sam prezes, lecz inwestorzy spółki, nie trafiał do przekonania. Znana niegdyś spółka powołała do rady nadzorczej matkę prezesa – rencistkę, oraz „przedstawicielkę diecezji" mającą wspomóc zaufanie rynku. Po latach napisałem: „Kiedy prezesa skrzywdzono, nie szukał pomocy w diecezji, tylko u najlepszych adwokatów. Jego przypadek dowiódł, że lepiej ufać matce, która nie ma MBA, niż państwu, które uchwala głupie przepisy i nikczemnie krzywdzi menedżera godnego zaufania i szacunku".
Szczególnie gorszący był przypadek Farmacolu – spółki, która sama zeszła z giełdy, ale nie powinna na nią wejść. Kwitła tam familiada. Rodzina panująca rozsiadła się w radzie nadzorczej, przewodniczący i jego zastępczyni – żona, sami sobie wyznaczali wysokość wynagrodzenia, co jest niezgodne z prawem. W spółce było pięć ważnych funduszy, którym ta granda jakoś nie wadziła! Inwestorzy instytucjonalni przekonywali mnie często, że dla nich liczą się rekomendacje wystawiane przez analityków; dostrzegam, że jedni i drudzy nie dbają o radę nadzorczą, jej skład i kompetencje. Dzieje się to ze szkodą dla pieniędzy uczestników tych funduszy.
Współcześnie familiadę w radach nadzorczych spółek publicznych wspiera argument o potrzebie różnorodności w składzie organów. Żony, matki i córki prezesów nie zasiadają już w organach spółek w charakterze ornamentariuszek, lecz wspomagają kwoty udziału swojej płci w radach, są wypełniaczkami parytetów. W dorocznym sprawozdaniu o stosowaniu ładu korporacyjnego spółka ogłosi, że rada nadzorcza jest przykładnie różnorodna. Nacisk na różnorodność prowadzi niektóre spółki do fałszywego wniosku, że płeć piastunek znaczy więcej niż kompetencje.
To nieporozumienie! Ponad kryterium płci należy przedłożyć kompetencje, doświadczenia, reputację piastunów spółki publicznej. Na polskim rynku jest dostatek kobiet o świetnych kwalifikacjach, bogatych doświadczeniach i niekwestionowanym przymiocie niezależności. Nadzór nad spółką publiczną powinien być kompetentny i wolny od powiązań osobistych z największym inwestorem, prezesem, dyrektorem finansowym. Prywatny nadzór nad spółką publiczną nie tylko źle świadczy o spółce, ale także godzi w reputację rynku. Inwestor indywidualny często nie zwraca uwagi na skład rady nadzorczej lub niezależność jej członków. Powinni przyglądać się temu inwestorzy instytucjonalni, wszak na tym polega ich fiduciary duty – powinność należytej dbałości o pieniądze i pomyślność uczestników.
WWW.ANDRZEJNARTOWSKI.PL