Efekt stycznia rzeczywiście zniknął. Nie można zresztą wykluczyć, że od początku był to tylko statystyczny artefakt. Te obawy istnieją też w odniesieniu do innych efektów sezonowych. Dlatego trudno całkowicie odmówić racji komuś, kto argumentuje, że bardzo łatwo jest wymyślić jakąś historię uzasadniającą, dlaczego dany miesiąc bywał zwykle udany lub nieudany. Samo określenie w sposób statystycznie istotny, czy na giełdach występują efekty sezonowe, jest bowiem bardzo trudne. Uwzględnienie czynników, od których miałoby ich występowanie zależeć, byłoby dodatkową komplikacją.
Z czego wynikają te trudności?
W statystyce można coś określić z 95 proc. prawdopodobieństwem. Mówiąc inaczej, raz na 20 przypadków dany rezultat może być artefaktem. Proszę sobie teraz wyobrazić, że 20 badaczy szuka sezonowych wzorów w notowaniach akcji. Średnio rzecz biorąc, jeden coś znajdzie, nawet jeśli żadnych wzorów nie ma. I przypuszczalnie to ten rezultat zostanie nagłośniony, a nie rezultaty negatywne – tak jak bardziej prawdopodobne jest, że dowiemy się, że delfiny ratują tonących ludzi, popychając ich do brzegu, niż że ich odciągają, bo topielcy nie mogą zdać relacji. Poza tym ceny instrumentów finansowych zależą od ogromnej liczby zmieniających się w czasie czynników. Żeby potwierdzić istnienie jakieś zależności, potrzeba wielu obserwacji. A w przypadku efektów sezonowych, mamy tylko jedną obserwację rocznie.
Czy istnieje jakiś sezonowy efekt, który mimo tych trudności wygląda na potwierdzony?
Spośród wszystkich sezonowych anomalii najbardziej wiarygodna jest ta wyrażona w powiedzeniu „sprzedaj w maju i odejdź, wróć w listopadzie". Sam od początku lat 90. opieram na nim swoją strategię inwestycyjną. To stara rynkowa mądrość, o której „Financial Times" wspominał już w 1935 r. Z moich badań wynika, że efekt ten – zwany dziś niekiedy efektem Halloween – występuje na zdecydowanej większości rynków wschodzących i dojrzałych. W Wielkiej Brytanii uwidocznił się już w 1694 r. Ogólnie na świecie rynek akcji w okresie od listopada do kwietnia dawał średnio o 4,5 pkt proc. wyższe stopy zwrotu niż w okresie od maja do października. Historycznie rzecz biorąc, inwestor postępujący zgodnie z maksymą „sprzedaj w maju" z 80-proc. prawdopodobieństwem pokonałby rynek w dowolnym pięcioletnim okresie.
Skoro efekt ten istnieje od tak dawna, to chyba – wbrew popularnemu uzasadnieniu – nie może być związany z sezonem urlopowym? Przecież masowa turystyka to stosunkowo nowe zjawisko. A na północnej i południowej półkuli sezon urlopowy wypada w innym okresie.