Co dalej z cenami złota?

Po tym, gdy 6 września złoto było najdroższe w historii, jego notowania osunęły się o około 15 proc. Czy to początek głębszego ruchu?

Aktualizacja: 23.02.2017 11:51 Publikacja: 09.10.2011 22:44

Dorota Sierakowska, analityk DM BOŚ

Dorota Sierakowska, analityk DM BOŚ

Foto: Archiwum

Pod koniec września znany inwestor Marc Faber oznajmił, że nie zdziwiłby się, gdyby złoto potaniało nawet o 40 proc., do ok. 1100 USD za uncję. Rynek na razie jest daleki od takiego pesymizmu – cena złota spadła, ale do poziomów z przełomu lipca i sierpnia. Ci inwestorzy, którzy inwestowali w nie wcześniej, nadal mogą zamknąć pozycję z zyskiem. Na rynku złota utrzymuje się więc trend wzrostowy, trwający nieprzerwanie od października 2008 r. Aby przełamać w dół linię tego trendu, kruszec musiałby potanieć nie o 15 proc., lecz o co najmniej jedną czwartą, poniżej 1500 USD za uncję.

Dyskutując o zakresie potencjalnej zniżki, często przywołuje się sytuację z 1980 r. Przecena miała wówczas bardzo gwałtowny przebieg – w ciągu zaledwie dwóch miesięcy notowania spadły o ponad 40 proc. Podczas gdy w styczniu 1980 r. za uncję złota trzeba było zapłacić nawet 850 USD, to już w marcu poniżej 500 USD. Ci, którzy kupowali kruszec na szczycie ówczesnej bańki spekulacyjnej, strat w ujęciu realnym nie odrobili do dziś.

Jedyny metal nieprzemysłowy

Złoto to rzeczywiście wyjątkowy surowiec na rynkach towarowych. W odróżnieniu od innych surowców popyt na nie w stosunkowo niewielkim stopniu zależy od koniunktury w światowej gospodarce. Jedynie 10-12 proc. globalnego popytu na złoto wynika z zastosowania tego metalu w przemyśle (z wyłączeniem branży jubilerskiej). W przypadku srebra jest to ok. 50 proc., platyny – 55 proc., a miedzi aż 95 proc. Wprawdzie za sporą część popytu na żółty kruszec odpowiada przemysł jubilerski (według danych World Gold Council w 2010 r. było to 50 proc.), jednak sytuacja w tej branży w mniejszym stopniu zależy od kondycji światowej gospodarki niż choćby branży budowlanej (będącej źródłem dużej części popytu na miedź) czy branży motoryzacyjnej (kupującej duże ilości platyny i palladu). Około połowy całkowitej ilości wydobytego dotychczas złota ma właśnie postać biżuterii.

Odporność branży jubilerskiej na zawirowania?w gospodarce nie jest oczywista w przypadku?krajów rozwiniętych, gdzie biżuteria jest traktowana jak dobro luksusowe, z którego zakupu konsumenci są w stanie zrezygnować w trudnych czasach. Inaczej wygląda sytuacja w krajach rozwijających się, gdzie złota biżuteria często pełni rolę zarówno ozdoby, jak i inwestycji ze względu na słabo rozwinięty system bankowy. Złota używa się w tych regionach także jako środka płatniczego – np. zużytą biżuterię oddaje się jako częściową zapłatę za nowe wyroby jubilerskie.

W niektórych krajach, przede wszystkim w Indiach, gdzie popyt na złoto jest największy na świecie, pełni ono także szczególną rolę – podczas tamtejszego sezonu weselnego, trwającego od września do listopada, kupuje się ogromne ilości kruszcu, który tradycyjnie stanowi istotną część posagu panny młodej.

Rosnąca rola popytu inwestycyjnego

Można śmiało więc stwierdzić, że popyt zgłaszany przez przemysł jubilerski ma w sobie dużo z popytu inwestycyjnego. A tymczasem sam popyt inwestycyjny odpowiada za 40 proc. całkowitego światowego popytu na złoto.

Z tego według danych World Gold Council za 2010 r., popyt na monety i sztabki stanowił około 30 proc. całkowitego popytu na złoto, a popyt na jednostki funduszy typu ETF – kolejne 10?proc. Obecnie inwestorzy odgrywają na rynku złota dużo większą rolę niż jeszcze dekadę temu – w 2001 r. ponad 80 proc. wydobytego?metalu wykorzystywano w branży jubilerskiej, niezmiennie 10 proc. pochłaniał przemysł, zaś popyt inwestycyjny stanowił jedynie pozostałe 10 proc. – przy czym był to popyt jedynie na sztabki i monety, gdyż pierwszy fundusz typu ETF, SPDR Gold Shares, zaczął być notowany na nowojorskiej giełdzie dopiero w listopadzie 2004 r.

Chiny – nowy ważny gracz

Zmiany na rynku wynikają jednak nie tylko z powstawania nowych instrumentów finansowych. Ważnym graczem stały się na nim Chiny, które pod względem popytu znajdują się obecnie na drugim miejscu (po Indiach), zaś pod względem produkcji – na pierwszym. Od około dekady w Państwie Środka trwa postępująca deregulacja rynku złota, co sprzyja wzrostowi popytu Chińczyków na żółty kruszec. Jeszcze dziesięć lat temu tamtejszy rynek był ściśle regulowany. Ceny kruszcu były ustalane przez Ludowy Bank Chin w porozumieniu z innymi państwowymi instytucjami. Sektor publiczny sprawował też całkowitą kontrolę nad handlem złotem. Eksport złota z Chin wymagał pozwolenia władz centralnych, natomiast na importowaną biżuterię narzucone było cło w wysokości 60 proc. (jeszcze w 1996 r. było to aż 100 proc.). Złoto przez wiele dziesięcioleci było traktowane jako dobro narodowe, a za jego posiadanie osoby prywatne były karane więzieniem.

Wstąpienie Chin do Światowej Organizacji Handlu, start Shanghai Gold Exchange w 2002 r. oraz rozwój nowych instrumentów finansowych powiązanych ze złotem diametralnie zmieniły sytuację. W 2010 r. popyt na złoto był w Chinach około 3,5 razy większy niż w 2001 r., przy czym podaż była jedynie nieco ponad dwa razy większa. 64 proc. całkowitego popytu to zakupy biżuterii, 27 proc. inwestycje, a 9 proc. – zakupy przemysłu.

Obecność Chińczyków na światowym rynku złota będzie prawdopodobnie w najbliższych latach ważnym czynnikiem wywierającym presję na wzrost cen kruszcu. W Państwie Środka na znaczeniu zyskuje klasa średnia, którą nie tylko coraz częściej będzie stać na złotą biżuterię, lecz która będzie traktowała zakupy kruszcu jako jedną z form lokowania oszczędności (do tego zresztą zachęcają Chińczyków władze kraju), zwłaszcza w obliczu wysokiej inflacji.

Dalszy wzrost popytu ze strony Chin może mieć także związek z tamtejszym bankiem centralnym. Na razie jedynie 1,6 proc. jego rezerw stanowi złoto (to niewiele w porównaniu z innymi bankami centralnymi na świecie). W obliczu kłopotów euro oraz możliwości dalszego drukowania amerykańskich dolarów Ludowy Bank Chin może być zainteresowany dywersyfikacją rezerw.

Jak silni są spekulanci?

Teza, że duży udział popytu inwestycyjnego w rynku złota może zepchnąć cenę kruszcu mocno w dół, ma uzasadnienie – podmioty, które nie wykorzystują surowca w działalności operacyjnej, mogą się go przecież pozbyć w każdym momencie. Jak się jednak okazuje, wrześniowa korekta cen wcale nie szła w parze ze spadkiem popytu inwestycyjnego. Producenci złotych sztabek i monet nadal sygnalizują bardzo duże zainteresowanie ich produktami. W emocjonalnej wyprzedaży nie wzięli udziału także posiadacze jednostek funduszy ETF – aktywa tych funduszy były we wrześniu stabilne.

Ryzyko wzmożonej podaży ze strony inwestorów oczywiście istnieje, ale obecnie mogą oni nie być skłonni do pozbywania się kruszcu. Przedłużająca się niepewność i nerwowa sytuacja w światowej gospodarce sprawiają, że trudno o inwestycyjną alternatywę, która charakteryzowałaby się dużą odpornością na spadek koniunktury.

Notowania złota wielokrotnie już poddawały?się rynkowemu pesymizmowi w okresach dużej nerwowości na rynkach finansowych. W październiku 2008 r. cena kruszcu w dwa tygodnie?spadła o ponad 20 proc., jednak odrobiła ten?spadek z nawiązką w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Po gwałtownym tąpnięciu na rynkach, zapoczątkowanym wiadomością o upadku Lehman Brothers, ceny złota przestały spadać już pod koniec października 2008 r., podczas gdy cena ropy naftowej zniżkowała do stycznia, miedzi – do lutego, a indeksy akcji przestały pikować dopiero na początku marca 2009 r. Analogiczny scenariusz może mieć miejsce także obecnie – podczas gdy notowania akcji oraz surowców energetycznych i przemysłowych mogą nadal być zakładnikiem negatywnych emocji, to cena złota dzięki nerwowości na rynkach ma szansę znów rosnąć.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty