Czasami trzeba przyznać się do błędu i najwyraźniej ten moment właśnie nadszedł. Korekta, której wypatrywałem od początku lutego na najważniejszych amerykańskich indeksach, nawet przez chwilę nie starła uśmiechu z ust inwestorów w Stanach Zjednoczonych. Zarówno Dow Jones, S&P500, jak i Nasdaq systematycznie rosły, przekraczając ubiegłoroczne szczyty. Jednak największą pomyłką okazało się uznanie, że jednym z motorów korekty będzie wyhamowanie aprecjacji akcji Apple, największej spółki świata. Uznałem, że po dwóch miesiącach silnego wzrostu oraz dojściu do górnej granicy kanału wzrostowego wyznaczonego przez ubiegłoroczne szczyty ten amerykański kolos zdecyduje się odpocząć.
Apple zaskakuje
Tymczasem kurs akcji Apple rósł praktycznie nieprzerwanie przez cały miesiąc. Z jednym wyjątkiem – w połowie lutego nastąpił drastyczny odwrót inwestorów od akcji amerykańskiego giganta technologicznego. Mogło się wydawać, że tym razem to już naprawdę koniec wzrostu, ale po kolejnych dwóch tygodniach nikt już nie pamiętał chwilowego wahnięcia, a papiery spółki odnotowały kolejne maksima cenowe. Być może to właśnie teraz jest ten właściwy moment, żeby obwieścić początek korekty na Apple, która to spółka w największym stopniu przyczyniła się do ostatniego wzrostu na amerykańskiej giełdzie.
Przekroczenie magicznej wartości 500 mld USD kapitalizacji, 34 proc. wzrostu od początku roku i 50 proc. w ciągu ostatnich trzech miesięcy może budzić obawę o rychły koniec tak dobrej passy. Jednak, pomny własnych doświadczeń, nie zaryzykuję stwierdzenia, że dzień korekty już nadszedł. Wydaje się, że trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać na sygnał, który wyśle sama spółka. Dwie, trzy słabsze sesje i spadki bez wyraźnej chęci obrony mogą stać się początkiem dłuższego postoju w fali wzrostowej.
Na podobnej zasadzie trzeba potraktować cały amerykański rynek akcji. Nawet jeżeli można wymienić kilka przesłanek wskazujących na trzy ostatnie sesje ubiegłego tygodnia jako na początek większej korekty, to po sposobie, w jaki S&P500 negował podobne sygnały w poprzednich kilku tygodniach, nie zaryzykuję stwierdzenia, że tym razem będzie inaczej. Amerykańskie indeksy same muszą pokazać chęć do przejścia przez korekcyjny czyściec. Argumentów przemawiających za jego nadejściem jest całkiem sporo. Wystarczy wymienić lekko spadającą szerokość rynku w USA, która nie potwierdza nowych szczytów na głównych indeksach giełdowych. Równie niepokojące jest wyraźnie słabsze zachowanie się małych spółek, które jeszcze w styczniu należały do wzrostowej elity, ale już w lutym znalazły się w wyraźnej defensywie. Dodatkowo nastąpił dość znaczący rozdźwięk pomiędzy trzema średnimi Dow Jonesa: przemysłową, transportową oraz użyteczności publicznej. Ich jednomyślność w dążeniu w górę pod koniec ubiegłego roku była dla mnie jedną z przesłanek przemawiających za kontynuowaniem wzrostu w kolejnych tygodniach. Obecnie rośnie już tylko średnia przemysłowa. Być może jest to tylko zbieg okoliczności, ale opierając się na klasycznej giełdowej mądrości, trzeba mieć się na baczności, gdy indeksy Dow Jonesa nie potwierdzają nawzajem swoich trendów.
Co po korekcie?
Nawet jeżeli dojdzie do korekty na rynku amerykańskim, to nie można wykluczyć, że będzie ona równie mizerna jak w listopadzie 2010 roku. Na razie zachowanie indeksu S&P500 w ostatnich miesiącach jest niemalże kalką z hossy z drugiej połowy 2010 roku.