Święta to moment szczególny, kiedy nasuwają się rozmaite refleksje. To okazja, by spojrzeć na obecną sytuację w szerszym, historycznym kontekście. Zastanówmy się nad znaczeniem wahań kursów akcji w dłuższym okresie. Znamienny jest choćby fakt, że WIG20 od ponad siedmiu lat właściwie tkwi w miejscu, bezproduktywnie wahając się w górę i w dół. Poziom 2400 pkt, poniżej którego indeks osunął się w ostatnich tygodniach, notowany był na przestrzeni tych lat wielokrotnie: począwszy od września 2005 r. poprzez wrzesień 2008 r., przełom lat 2009/2010, a wreszcie sierpień 2008 r. Jakże różne były okoliczności towarzyszące przebijaniu tego poziomu. O ile w 2005 r. na rynku panowała euforyczna hossa, to na jesieni 2008 r. inwestorzy panicznie pozbywali się akcji. Potem dla odmiany rynek znów rósł, by w 2011 r. na nowo się załamać.
Pojawia się pytanie – jak te gwałtowne wahania i zmienne nastroje mają się do fundamentów rynkowych? Przecież musi być jakiś wyznacznik pozwalający stwierdzić, czy aktualny poziom WIG20 jest uzasadniony, zgodnie ze słynnym powiedzeniem Warrena Buffetta: cena jest tym, co płacisz, wartość jest tym, co dostajesz w zamian. Cenę już znamy (2400 pkt), pytanie, jaka jest i była wartość, jaką inwestorzy otrzymywali w zamian za tę cenę.
Wypłaty z zysku coraz większe
Jednym ze sposobów oszacowania wartości wewnętrznej (ang. intrinsic value) jest odwołanie się do najbardziej namacalnej korzyści związanej z posiadaniem akcji, czyli do dywidend. Jako wyznacznik przyjmijmy zagregowane dywidendy wypłacane przez spółki z WIG20, przeliczone na punkty indeksowe (wartość tę można wyliczyć, do wzoru na indeks podstawiając dywidendy w miejsce kursów akcji).
Jak widać na jednym z wykresów, w perspektywie ostatnich dziesięciu lat takie zagregowane wypłaty z zysków cechują się wyraźną tendencją wzrostową. O ile dziesięć lat temu na indeks blue chips przypadało skromne 13 pkt dywidend, to teraz jest to ponad 140 pkt. Ów wzrost rozłożony był w czasie. Nawet załamanie wypłat w 2009 r. na skutek ostrego spowolnienia gospodarczego nie okazało się trwałe i przyniosło jedynie chwilową przerwę w długoterminowej tendencji. Później spółki jeszcze bardziej ochoczo zaczęły dzielić się zyskami, w efekcie czego obecny poziom dywidend jest znów rekordowy (pod uwagę bierzemy sumę wypłat z kolejnych 12 miesięcy).
Z czego wynika tak dynamiczny przyrost? Z jednej strony jest to efekt dojrzewania rynku. Przez lata na giełdzie zadebiutowały ważne dla polskiej gospodarki wielkie przedsiębiorstwa, z których przynajmniej część (np. energetyka) to typowe firmy dywidendowe. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w wielu z nich wciąż duże udziały ma Skarb Państwa, którego apetyt na świeżą gotówkę nie maleje. Ciężko byłoby jednak udowodnić tezę mówiącą, że skokowy wzrost wielkości dywidend na przestrzeni lat to efekt głównie pazerności fiskusa. Przyrost to także efekt powiększenia się zysków firm, a to z kolei prosta konsekwencja wzrostu gospodarczego.