Pytlarczyk: Te pieniądze są nie do odebrania. Właśnie dlatego uważam, że to zmienia reguły gry.
Jankowiak: Ernest ma rację. Nikt nie wygra wyborów pod hasłem „zabieramy 500 zł".
Borowski: „Zabieramy 500 zł" nie będzie hasłem wyborczym, ale może się stać powyborczą rzeczywistością.
Poprzednio przy tak niskiej stopie bezrobocia i tak dobrych nastrojach konsumentów jak obecnie wydatki konsumpcyjne rosły dwukrotnie szybciej niż dziś, w tempie 6 proc. rocznie. Ten dodatkowy dochód dla rodzin nie stanie się iskierką, która wywoła konsumpcyjny boom?
Pytlarczyk: My spodziewamy się przyspieszenia wzrostu konsumpcji względem tego roku, ale nie spektakularnego. W Polsce zmieniły się wzorce konsumpcji, zaczęliśmy więcej oszczędzać. Jest cały strumień oszczędności, który omija sektor bankowy. On trafia na rynek nieruchomości, a statystyki NBP tego nie wychwytują. Faktyczna stopa oszczędności gospodarstw domowych to 10 proc., a nie 3 proc.
Borowski: Przy takich niedoborach na rynku pracy, z jakimi mamy dziś do czynienia, płace powinny rosnąć szybciej. Firmy potwierdzają, że brakuje im ludzi, ale jednocześnie nie są pod presją, aby podnosić wynagrodzenia. Ewidentnie w sektorze prywatnym słabe są związki zawodowe i według mnie właśnie z tego powodu nie będzie eksplozji płac.
Pytlarczyk: A w każdym razie nie będzie takiego przyspieszenia wzrostu wynagrodzeń, które mogłoby na dłuższą metę paraliżować gospodarkę. Tym bardziej że napięcia na rynku pracy rozładowuje trochę imigracja z Ukrainy. Ukraińców jest w Polsce już prawie milion, oni są w każdym sektorze, gdzie jest potrzebna praca niewykwalifikowana.
Jankowiak: Do wyjaśnień, dlaczego nie ma boomu konsumpcyjnego, można dorzucić jeszcze problem podaży kredytu w kontekście tego, co się będzie działo w bankach.
Pytlarczyk: Ale strona podażowa rynku kredytowego na tę chwilę wydaje się solidna.
Borowski: Są banki, które mają niezłą sytuację finansową i nawet po wprowadzenia podatku będą w stanie zwiększać akcję kredytową. Ale nie wszystkie, dlatego uważam, że podatek od aktywów wpłynie jednak negatywie na podaż kredytu. Ale oczywiście nie na taką skalę jak na Węgrzech, gdzie podatek wprowadzano, gdy odsetek niespłacanych terminowo kredytów w portfelach banków sięgał kilkunastu procent.
Janecki: Na Węgrzech w czasie gdy wprowadzany był podatek od banków, jednocześnie podnoszone były stopy procentowe. Naszą sytuację i węgierską trudno nawet porównywać. Ponadto pamiętajmy o czynniku behawioralnym. Aby doszło do boomu konsumpcyjnego, musimy mieć również do czynienia z wyraźnym wzrostem optymistycznych ocen konsumentów odnośnie do przyszłości. Dzisiejszy konflikt na scenie politycznej ten optymizm ogranicza.
Na Węgrzech przykręcenie bankom śruby przyczyniło się do tego, że przez kilka lat z rzędu malały inwestycje. W Polsce takiego efektu nie oczekuje chyba nikt. Ale prognozy dalszego słabnięcia inwestycji, po wyraźnym wyhamowaniu ich wzrostu już w ostatnich kwartałach, są powszechne. W świetle tego, jak dobre są wyniki firm i jak sprzyjające są warunki na rynku kredytowym, to jednak dość zaskakujące.
Borowski: Nasz scenariusz zakłada wzrost inwestycji w przyszłym roku o 2,8 proc. (w pierwszych trzech kwartałach br. wartość inwestycji zwiększyła się o 7,4 proc. rok do roku – red.). To spowolnienie będzie miało dwie przyczyny. Po pierwsze, przyszły rok to okres przejściowy między napływem funduszy ze starego i z nowego budżetu UE. Po drugie, na wzrost inwestycji negatywnie wpływały będą efekty wysokiej bazy odniesienia. W I półroczu 2015 r. inwestycje rosły bardzo szybko, szczególnie w energetyce.
Pytlarczyk: My oczekujemy 4–5-proc. tempa wzrostu inwestycji. Do wyhamowania dojdzie głównie na poziomie samorządów, które wcześniej miały wystrzał wydatków inwestycyjnych związany z cyklem wyborczym (wybory samorządowe odbyły się jesienią 2014 r. – red.), a teraz muszą ograniczać zadłużenie. Natomiast jeśli chodzi o firmy, wiele zależy od popytu zewnętrznego. Z krajowych czynników do inwestycji skłaniać może je to, że rynek pracy staje się powoli rynkiem pracownika. Pracochłonność staje się wąskim gardłem, więc firmy muszą zwiększać efektywność produkcji, usprawniać procesy.
Borowski: W 2016 r. inwestycje samorządów będzie też tłumiła niepewność związana z zapowiadaną podwyżką kwoty wolnej od podatku.
Jankowiak: Mam wrażenie, że nie doceniacie roli Jerzego Kwiecińskiego (wiceministra rozwoju – red.) w tym rządzie. Program inwestycji publicznych współfinansowanych ze środków unijnych może być źródłem pozytywnego zaskoczenia.
Janecki: Ja założyłem wzrost inwestycji w 2016 r. o 6 proc. Martwię się głównie o bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Nie liczyłbym na ich większy napływ w przyszłym roku, bo to w dużej mierze zależy od atmosfery politycznej w Polsce. Mam nadzieje, że politycy zwrócą uwagę na ten element. Inwestycje prywatne będą ograniczone poprzez wzrost kosztu kredytu oraz bardziej restrykcyjne regulacje KNF. Natomiast rządowe inwestycje krajowe powinny rosnąć w przyzwoitym tempie.
Pytlarczyk: Zagraniczne inwestycje kierowane w naszą część Europy nie bardzo mają dokąd płynąć, z wyjątkiem Polski. Rosja i Turcja to zupełnie inny poziom ryzyka. Rumunia? To też inny świat, m.in. pod względem infrastruktury. Polska gra w innej lidze, razem z Czechami i Węgrami. Ale Polska ma bonus w postaci dużego popytu wewnętrznego.
Minister Morawiecki dużo mówi o potrzebie rozruszania inwestycji. A niektórzy politycy rządzącej partii chętnie widzieliby w roli animatora tych inwestycji NBP, który miałby nie tylko obniżyć jeszcze stopy procentowe, ale też podjąć jakieś niekonwencjonalne działania. Jak będzie wyglądała polityka pieniężna w 2016 r.?
Pytlarczyk: Byliśmy chyba pierwszym zespołem, który dostrzegł ryzyko obniżek stóp procentowych w związku ze zmianą władzy. Pisaliśmy o tym już latem. Przez chwilę wydawało się, że to będzie nieomal automatyczne: rząd będzie chciał niskich stóp, więc do RPP zostaną wybrane osoby skłonne do luzowania polityki pieniężnej. Ale sytuacja się nieco skomplikowała. Na przykład złoty się osłabił. No i jest kwestia sektora banków spółdzielczych, którym niższe stopy mogłyby zaszkodzić. Obniżka stóp to więc wciąż tylko ryzyko, a nie coś pewnego. Choć prawdopodobieństwo, że do niej dojdzie, jest powyżej 50 proc.
Borowski: A my byliśmy pierwszym zespołem który przedstawił prognozę obniżki stóp w przyszłym roku – o 0,5 pkt proc. w marcu. Chyba wszyscy zgodzimy się, że nowa RPP (w styczniu i lutym zmieni się ośmiu z 10 członków – red.) będzie bardziej gołębia, niż obecna. W marcu taka RPP dostanie projekcję inflacji (oficjalne prognozy Instytutu Ekonomicznego NBP – red.), która prawdopodobnie będzie nadal pokazywała, że inflacja nie wróci do celu przed końcem 2017 r . W takiej sytuacji gołębia RPP jak najbardziej może wspierać politykę gospodarczą rządu przez obniżki stóp. Ale zgadzam się, że Rada może nie podjąć tego ryzyka, jeśli dojdzie do dalszego wyraźnego osłabienia złotego, np. w związku z obawami rynków odnośnie do kondycji finansów publicznych.
Jankowiak: Ja uważam, że obniżek stóp nie będzie. Nie dlatego, że Rada nie będzie gołębia – bo co do tego nie mam żadnych złudzeń – ale dlatego, że kwestia zmiany stóp będzie dla niej mniej istotna niż inne aspekty polityki pieniężnej, np. jej instrumentarium. W kontekście zmian w regule wydatkowej (chodzi m.in. o to, aby wzrost wydatków budżetowych w danym roku był powiązany nie z faktyczną inflacją, tylko z celem inflacyjnym NBP – red.) będzie na przykład istniała spora pokusa, aby podnieść cel inflacyjny.
Borowski: To scenariusz mało prawdopodobny.
Pytlarczyk: Naraziłoby to nas na silną reakcję rynków. Jakąkolwiek nieortodoksyjną politykę pieniężną trzeba prowadzić w zgodzie z trendami na świecie. A obecnie Fed zaostrza politykę pieniężną, EBC nie zdecydował się zaś na takie jej poluzowanie, jakiego oczekiwano. I już to wystarcza, żeby złoty się osłabiał.
Janecki: Podwyżka celu inflacyjnego jest nierealna. Zaskakuje mnie jednak, że mówicie o polityce pieniężnej, nie wspominając prawie o inflacji. Politycy, którzy widzą konieczność cięcia stóp, mają w głowie to, że w Polsce jest deflacja. Ale w momencie marcowego posiedzenia RPP znane będą już dane o dynamice cen w lutym, która będzie zapewne dodatnia. Nowi członkowie RPP będą więc działali w warunkach dodatniej inflacji, która na dodatek może zaskakiwać w związku z np. podatkiem od hipermarketów, oraz realnych stóp procentowych bliskich zera. Ponadto zakładamy stopniowy wzrost cen ropy naftowej. Dlatego nad obniżkami stóp Rada będzie musiała się głęboko zastanowić. Priorytetem Rady będzie zapewne wprowadzenie nowych instrumentów wspomagających wzrost gospodarczy.
Pytlarczyk: Inflacja, gdy się już pojawi, będzie znikoma. Nie sądzę, aby podatek od supermarketów istotnie na nią wpływał. Obecnie dynamika cen w Polsce zależy głównie od sytuacji globalnej, na przykład nadpodaży żywności.
Inflacji sprzyjać mogłoby ewentualne dalsze osłabienie złotego. To nie jest prawdopodobny scenariusz?
Jankowiak: Ostatnie osłabienie złotego to głównie pochodna tego, co działo się z kursem eurodolara. Ale krajowe czynniki ryzyka też odgrywają pewną rolę. Fakty są takie: reguła wydatkowa została zmieniona, przed czym agencje ratingowe ostrzegały. Droga do obniżki ratingu Polski jest oczywiście daleka, ale już do zmiany perspektywy tego ratingu – dość bliska. To może wywołać dalszą wyprzedaż złotego. A na pewno nierealna jest jego istotna aprecjacja.
Borowski: Ja też nie widzę mocnych argumentów, które przemawiałyby za wyraźnym umocnieniem złotego w horyzoncie czterech kwartałów w moim scenariuszu, tzn. uwzględniającym obniżkę stóp. To jest czynnik, który złotego będzie raczej osłabiał. Z drugiej strony premia za ryzyko, wkalkulowana w notowania złotego, będzie z czasem malała wraz z malejącą niepewnością co do polityki rządu. Moim zdaniem do końca 2016 r. kurs euro nie spadnie trwale poniżej 4,20.
Janecki: Ja spodziewam się pewnej aprecjacji w stosunku do obecnego poziomu. Wychodzę z założenia, że Fed w przyszłym roku dokona jeszcze trzech podwyżek stóp, podczas gdy EBC wciąż będzie prowadził program QE. Te rozbieżności w polityce pieniężnej będą sprawiały, że kurs euro w dolarach będzie bliski parytetu, niekiedy poniżej. A w takiej sytuacji – jeśli nie zmaterializuje się zły scenariusz w odniesieniu do ratingu Polski – złoty raczej będzie się do euro umacniał.
Pytlarczyk: Zgadzam się, że w kursie złotego jest już sporo premii za ryzyko. To oznacza, że złoty może się umacniać trochę, jeśli powyborcze obawy inwestorów okażą się na wyrost. Ale poniżej 4 zł za euro kurs złotego nie spadnie.
Janecki: Warto też zwrócić uwagę na to, co się dzieje na warszawskiej giełdzie. Jeśli w pewnym momencie inwestorzy zaczną podchodzić do wyceny spółek racjonalnie, mogą dojść do wniosku, że wszystko jest tanie. W pewnym momencie zagraniczni inwestorzy będą chcieli kupować akcje, umacniając złotego.
Od tego, jak kształtował się będzie kurs złotego, w pewnej mierze zależały będą perspektywy eksportu, choć w ostatnich latach polscy eksporterzy radzili sobie dobrze w zasadzie w każdych okolicznościach. Jaki będzie po tym względem 2016 r.?
Pytlarczyk: Tempo wzrostu polskiego eksportu to nie tylko funkcja kursu złotego, ale też koniunktury w Europie. Pod tym względem sytuacja jest niezła. Obawy o to, że spowolnienie w Chinach uderzy w gospodarkę Niemiec, jak dotąd się nie zmaterializowały. Przeciwnie, nasz największy partner handlowy przeżywa – na swoją miarę – boom konsumpcyjny. W całej strefie euro widać zresztą delikatne odbicie popytu wewnętrznego.
Jankowiak: Nie wydaje mi się, aby pod względem popytu zewnętrznego 2016 r. mógł być gorszy od mijającego. Oczywiście pod warunkiem, że w UE nie zmaterializuje się jakieś ryzyko polityczne.
Borowski: Zgadzam się, że otoczenie zewnętrzne wydaje się najbardziej stabilnym elementem scenariusza na przyszły rok.
Janecki: Powinniśmy jednak pamiętać o tym, co się dzieje w Syrii, jakie są napięcia geopolityczne w naszym regionie: na Ukrainie, w Rosji, a także w Turcji. To wszystko też może wpłynąć na to, co się będzie działo z polskim eksportem.
[email protected]