Pogłębiająca się korekta na Wall Street, wraz z towarzyszącym jej silnym wzrostem zmienności notowań, zdaje się stanowić pierwszy sygnał zwątpienia inwestorów w kwestii kontynuacji hossy.
Huśtawka na Wall Street
Środowa sesja przyniosła już po raz drugi w tym miesiącu spadki amerykańskich indeksów, przekraczające 3–4 proc. Inwestorzy odzwyczaili się już od tak dużych wahań, więc utrzymywanie się sporej nerwowości jest bardzo prawdopodobnym scenariuszem. Trudno ocenić, na ile jest to efekt rosnących emocji, a na ile wynik działania automatycznych strategii, realizowanych przez sterowane komputerowo systemy, których udział w handlu jest znaczący. Powodów do obaw, a więc i pozbywania się akcji, nie brakuje, trudno się więc dziwić szybkiemu zdobywaniu pola przez niedźwiedzie. Od wrześniowego szczytu S&P 500 stracił do minionej środy ponad 9 proc., a silne czwartkowe odreagowanie nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z trzecią w tym roku poważną falą realizacji zysków na nowojorskim parkiecie. To bardzo poważne ostrzeżenie, którego nie mogą ignorować nawet najwięksi optymiści, wierzący w kontynuację amerykańskiej hossy, liczącej sobie już ponad dziewięć lat. Co ciekawe, dzieje się to w momencie, gdy zyski spółek wykazują dynamikę przekraczającą średnio 20 proc., choć inwestorzy zdają sobie sprawę, że tak wysokie tempo poprawy wyników finansowych raczej nie ma szans na utrzymanie się w przyszłości i reagują na każdą informację o możliwym ich pogorszeniu się. Pewien pogląd na perspektywy koniunktury może dać obserwacja szerszego zestawu indeksów z Wall Street. Poza tracącym ponad 12 proc. wskaźnikiem firm technologicznych Nasdaq Composite o ponad 14 proc. w dół od niedawnego szczytu poszedł Dow Jones Transportation. Może to efekt wyższych cen paliw, a może sygnał zbliżającego się spowolnienia w gospodarce. Z kolei skupiający spółki defensywne Dow Jones Utilities nie tylko nie doświadcza spadkowej korekty, ale też odważnie idzie w górę. Pogarszające się nastroje na parkiecie nowojorskim pogłębiają jeszcze kłopoty głównych giełd naszego kontynentu. Pierwsze cztery sesje minionego tygodnia przyniosły przekraczający 2 proc. spadek wskaźnika we Frankfurcie i jego zejście do poziomu najniższego od prawie dwóch lat oraz pogłębienie skali przeceny do ponad 17 proc., licząc od styczniowego szczytu.
Próba obrony rynków wschodzących
Środowy spadek MSCI Emerging Markets (ETF), przekraczający 3 proc., przypomniał najgorsze chwile z lutego, gdy indeks szedł w dół z podobnym impetem. W połowie minionego tygodnia dotarł on do poziomu najniższego od kwietnia ubiegłego roku, pogłębiając skalę przeceny ze styczniowego szczytu do 26 proc. Czwartkowa sesja przyniosła spore, sięgające 2,5 proc., odreagowanie, ale wciąż trudno mówić o jakiejkolwiek poprawie sytuacji, poza szansą na krótkotrwały oddech dla byków. Nie widać wciąż bowiem czynników, które mogłyby zmienić niekorzystny obraz rynków wschodzących czy poprawić ich kondycję fundamentalną, choć nie we wszystkich przypadkach jest ona zła. Nie tylko w ostatnich dniach najsłabiej prezentują się giełdy azjatyckie. Na parkiecie w Szanghaju skok zmienności jest imponujący, przypominając dawniejsze czasy, w których zwyżki i spadki sięgające 2–3 proc. nie były niczym nadzwyczajnym. Z tych silnych wahań na razie niewiele jednak wynika, tym bardziej że spadki zdają się mieć bardziej naturalny, rynkowy charakter, zwyżki zaś są wyraźnie sterowane metodami administracyjnymi. Mniejsza o metody, można jednak powiedzieć, że próba powstrzymania bessy została podjęta, i można się spodziewać, że będzie kontynuowana. Shanghai Composite zdołał się obronić, a raczej został obroniony przed spadkiem poniżej 2500 punktów, poziomu najniższego od niemal czterech lat, choć zbyt wysoko na razie nie zawędrował. Dla przyszłości nie tylko chińskiego parkietu ważniejsze wydają się jednak nie tyle „manewry" rynkowe, ile faktyczne działania chińskich władz, mające na celu poprawę sytuacji w gospodarce. A tych jest całkiem sporo i prawdopodobnie zostaną one wkrótce przez inwestorów dostrzeżone, a być może i odpowiednio docenione. Mimo że stymulacja monetarna i fiskalna przypomina o głębszych problemach Chin, głównie związanych ze zbyt wysokim zadłużeniem, to jednak wobec bieżących zagrożeń ich konsekwencje długofalowe mogą zostać zignorowane. Gorzej radziły sobie pozostawione „samym sobie" wskaźniki na Tajwanie, w Hongkongu czy Korei, tracąc po 2–4 proc. i to już czwarty tydzień z rzędu. Mocno straszący inwestorów indeks giełdy w Bombaju nadal tracił na wartości, ale już ze znacznie mniejszą niż poprzednio dynamiką.
GPW przy minimach
Fatalne nastroje panujące na głównych giełdach światowych udzieliły się także inwestorom operującym na naszym parkiecie. Choć spadki były pokaźne, to jednak trudno mówić o panice czy nawet o poważniejszej wyprzedaży, co potwierdzają stosunkowo niewielkie obroty. W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia WIG20 stracił nieco ponad 2 proc., schodząc w pobliże dołka z końca czerwca, a także zbliżając się do umownej granicy bessy. Od styczniowego szczytu zniżkuje już o prawie 19 proc. Wskaźnik szerokiego rynku znalazł się najniżej od stycznia 2017 r., a od tegorocznego szczytu oddalił się o nieco ponad 18 proc. Po spadku sięgającym 2,5 proc. w skali czterech sesji mWIG40 dotarł do poziomu najniższego od sierpnia 2016 r., czyli od ponad dwóch lat, powiększając zasięg tegorocznej zniżki do niemal 24 proc. sWIG80 tym razem nie wyróżniał się specjalnie negatywnie, tracąc 2 proc., czyli podobnie jak pozostałe wskaźniki, choć oczywiście obraz tego segmentu jest wciąż zdecydowanie najsłabszy. Indeks najmniejszych spółek jest najniżej od ponad pięciu lat. W przypadku każdego z głównych wskaźników byki muszą się wziąć ostro do roboty, jeśli chcą zapobiec dalszemu pogorszeniu się sytuacji. Szanse przynajmniej na odreagowanie ostatnich spadków daje czwartkowe mocniejsze odbicie indeksów zarówno na Wall Street, jak i na emerging markets. Pytanie tylko, czy to wystarczy i na jak długo zagrożenie może zostać oddalone. W grupie największych warszawskich spółek mocniejszą chęć do zwyżki było w miniony czwartek widać w przypadku banków oraz firm energetycznych, co może wskazywać na zwiększoną aktywność kapitału zagranicznego. Silnie w górę poszły też akcje przecenionego mocno wcześniej CD Projektu. Podobnie było w gronie średniaków, gdzie skalą zwyżki pod koniec tygodnia wyróżniały się walory części banków, akcje Enei oraz przedstawicieli sektora gier. Generalnie jednak wśród średniaków nie było widać zbyt wielu chętnych do odrabiania strat, a do ich powiększania kandydatów nie brakowało.
Ropa wraca do dołka, złoto coraz wyżej
W miniony czwartek notowania amerykańskiej WTI osiągały 66 dolarów za baryłkę, zbliżając się do dołków z czerwca i sierpnia. To już trzeci z rzędu mocno spadkowy tydzień na rynku surowca, który od szczytu z pierwszych dni października potaniał o ponad 12 proc. Wtorkowe tąpnięcie o ponad 4 proc. także robi spore wrażenie. W przypadku Brent skala spadku jest tylko minimalnie mniejsza, a cena dotarła w okolice 76 dolarów za baryłkę. Wiele wskazuje na to, że w krótkim i średnim horyzoncie notowania ustabilizują się w przedziale 65–70 dolarów dla WTI oraz 75-80 w przypadku Brent. Zwyżkom nie sprzyja awersja do ryzyka na rynkach finansowych, obawy związane ze spowolnieniem w globalnej gospodarce, a także możliwość zwiększenia podaży surowca, niwelującej skutki sankcji nałożonych na Iran. Wzrost obaw i nasilenie niepokojów może tworzyć presję na pogłębienie spadkowej korekty. W nieco dłuższym horyzoncie sytuacja nie jest już tak jednoznaczna. Analitycy, między innymi z Morgan Stanley, prognozują, że w perspektywie kilku miesięcy notowania mogą pójść w górę, nawet do 95 dolarów za baryłkę, opierając swoje szacunki na założeniu o ograniczonych możliwościach zwiększenia podaży surowca. Zwracają jednak uwagę także na ograniczenia popytowe, a wydaje się, że to właśnie ten czynnik będzie hamował tendencję zwyżkową. Nadal utrzymuje się marazm na rynku miedzi. Kontrakty terminowe na ten metal niezmiennie tkwią w wąskim przedziale między 270 a 280 centów za funt i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miały zamiar wyjść poza jego granice. A jeśli już, to raczej dołem. Za takim scenariuszem przemawiają obawy przed gospodarczym spowolnieniem oraz brak pozytywnej reakcji rynku na zdecydowane zapowiedzi chińskich władz, dotyczące stymulowania koniunktury w tym kraju, który jest głównym „konsumentem" miedzi. Z zawirowań na rynkach finansowych i awersji do ryzyka korzystało złoto. Nie przeszkadzał w tym nawet umacniający się wyraźnie dolar ani rosnąca rentowność amerykańskich obligacji skarbowych. Notowania kruszcu dwukrotnie w ciągu ostatnich dni zbliżały się do 1240 dolarów za uncję, czyli do poziomu najwyższego od połowy lipca. Nie jest to może zbyt spektakularne osiągnięcie, ale przynajmniej oddala perspektywę pogłębienia spadkowej tendencji, do niedawna jeszcze bardzo prawdopodobnej. Notowania złota mogą także zacząć dyskontować perspektywę spowolnienia w globalnej gospodarce oraz zbliżający się kres polityki zacieśniania polityki pieniężnej przez Fed, przy jednocześnie dość wysokiej inflacji, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. To ostatnie zjawisko może być „wspierane" przez politykę celną Donalda Trumpa, pohukującego jednocześnie coraz bardziej zdecydowanie na Jerome'a Powella.