Do końca lipca obie klasy aktywów zdawały się zupełnie odmiennie oceniać perspektywy amerykańskiej gospodarki. Z jednej strony indeksy akcji notowały kolejne rekordy, a z drugiej rentowności obligacji spadły do poziomów najniższych od trzech lat. Takie rozdwojenie jaźni jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Na razie, inicjując kolejną odsłonę wojny handlowej między USA a Chinami, Donald Trump dał sygnał do odwrotu inwestorom na rynkach akcji, oddając pole obligacjom. Tę bitwę akcje przegrały, ale nie wojnę. Jeszcze nie.
Winę za gwałtowne spadki na rynkach akcji wielu inwestorów może przypisywać nie tylko gospodarzowi Białego Domu, ale również szefowi Fed. Ten ostatni co prawda obniżył ostatniego dnia lipca amerykańskie stopy procentowe, ale zrobił to bez przekonania, nieco na siłę. Rozczarował tym rynek, doprowadzając do krótkotrwałej przeceny. Jednak już następnego dnia indeks spółek technologicznych Nasdaq bez najmniejszych problemów poradził sobie z tą chwilową słabością i był na najlepszej drodze do ustanowienia kolejnego rekordu. Dlatego praktycznie cała „zasługa" w rozpętaniu ostatniej giełdowej zawieruchy należy się moim zdaniem amerykańskiemu prezydentowi.
Rozpoczęta 1 sierpnia o godzinie 19.26 naszego czasu (w chwili ukazania się „taryfowego" tweeta prezydenta Trumpa) fala paniki przybrała bardziej złowieszczy kształt niż wiosenna przecena wywołana zaskakującą decyzją amerykańskiej administracji o zerwaniu kilkumiesięcznego rozejmu w konflikcie handlowym między USA a Chinami. Podczas majowej korekty indeks Nasdaq 100 potrzebował całych trzech tygodni, by stracić 10 proc. i doprowadzić tym samym do gwałtownego pogorszenia nastrojów większości inwestorów na Wall Street. Tym razem indeks (a dokładniej kontrakty terminowe na Nasdaq 100) spadł o 10 proc. w zaledwie 53 godziny.
Seria rekordów
Tak duży i szybki (trzy sesje) spadek zdarza się na Wall Street bardzo rzadko (choć w ubiegłym roku pojawił się aż dwukrotnie). Choć obecne nastawienie inwestorów do rynków akcji jest znacznie ostrożniejsze niż w trakcie trwającej niecały miesiąc euforii ze stycznia 2018 roku, to trzeba zauważyć, że lipiec przyniósł największą od tamtego okresu liczbę sesji, które zakończyły się ustanowieniem rekordów przez S&P 500 (8 na 22 sesje, a w styczniu 2018 roku 14 sesji). Wagę tegorocznych dokonań podkreśla fakt, że historyczne maksima osiągał zarówno reprezentujący spółki technologiczne indeks Nasdaq, jak też przemysłowy indeks Dow Jones. To drugie jest o tyle dziwne (ale i budujące zarazem), że sektor przemysłowy amerykańskiej gospodarki przeżywa w tym roku ciężkie chwile. W podobnych fundamentalnych tarapatach znalazł się w tym roku sektor transportu kolejowego w USA. Zanotował on prawie 5-proc. załamanie w przewozie towarów, nieco tylko mniejsze od tego z zapaści z 2015 roku. Jednak cztery lata temu indeks przewoźników kolejowych w USA spadł o 40 proc., natomiast w tym roku, z ponad 30-proc. wzrostem, bije nawet spółki technologiczne (wykres 1). Niewiele słabszym wzrostem wycen giełdowych spółek może się w tym roku pochwalić branża deweloperska w Stanach Zjednoczonych. Pomimo ewidentnej (trwającej od kilku kwartałów) słabości w inwestycjach mieszkaniowych indeks spółek z tego sektora znalazł się ostatnio na najwyższym poziomie od półtora roku.
W rezultacie wskaźniki szerokości rynku w USA (liczone zarówno dla spółek, jak i sektorów) nie dawały powodów do kwestionowania letniego pokazu siły hossy na Wall Street. Dlatego sierpniowy spadek można wciąż traktować jako następną korektę (podobną jak ta w maju), kolejną okazję do przetestowania wiary, cierpliwości oraz nerwów inwestorów. Skoro rynek akcji zdołał wyjść obronną ręką ze znacznie groźniej wyglądającej wiosennej opresji, to powinien poradzić sobie z jej obecną letnią odsłoną.