Przyjęta w środę przez węgierski parlament „ustawa o niewolnictwie" stała się powodem wielotysięcznych antyrządowych manifestacji w Budapeszcie. Protestujący, wśród których są zarówno zwolennicy lewicowo-liberalnej opozycji jak i związkowcy oraz sympatycy radykalnie prawicowej partii Jobbik, domagają się, by prezydent Janos Ader nie podpisywał tego kontrowersyjnego prawa. Co się im w nim nie podoba?

Ustawa ta zwiększa limit nadgodzin jakich może zażądać od pracowników pracodawca z 250 do 400 rocznie. Pracodawca może wymagać, by pracowano dla niego od rana do wieczora bez dnia wolnego przez cztery tygodnie z rzędu. Jednocześnie przedłużony zostaje okres, w którym liczba nadgodzin staje się podstawą dla wyliczenia przyszłej płacy i dni wolnych. Okres ten przedłużono z roku do trzech lat. Ustawa pozwala również pracodawcom negocjować ilość nadgodzin bezpośrednio z pracownikami, z pominięciem układów zbiorowych i związków zawodowych.

Rząd argumentuje, że zmiany te są konieczne, by dostosować rynek pracy do nowych wyzwań. – Musimy usunąć biurokratyczne przeszkody, by ten, kto chce pracować i zarabiać więcej mógł to robić – stwierdził premier Viktor Orban.

Ustawa ta wywołuje jednak kontrowersje nawet wśród pracodawców. – Decyzje dotyczące dłuższych okresów obrachunkowych dla wliczania nadgodzin i liczby nadgodzin powinny być zawierane w ramach umów zbiorowych pomiędzy pracodawcami a pracownikami – uważa Ferenc Rolek, wiceprezes Konfederacji Węgierskich Pracodawców i Przemysłowców (MGYOSZ).

- Związki zawodowe nie dopuszczą do tej dziwnej formy kapitalistycznego autorytaryzmu – powiedział Laszlo Kordas, szef Węgierskiej Konfederacji Związków Zawodowych (MASZSZ).