Warto zauważyć, że na skutek ostatniego tąpnięcia dochodowość amerykańskich (i nie tylko tamtejszych) akcji z natury poprawiła się nieco. Podstawowy miernik dochodowości, czyli stopa dywidendy (dividend yield), powrócił powyżej pułapu 2 proc. w skali roku (warto dodać, że przed przeceną stopa dywidendy zeszła do poziomu niewidzianego od wielu lat).

W kategoriach absolutnych owe 2 proc. oczywiście nie jest liczbą imponującą, bo np. w dołku ostatniej bessy (2009 r.) stopa dywidendy skoczyła do 3,5 proc. (choć oczywiście był to okres ekstremalnej paniki). Nawet w dołku ostatniej minibessy (grudzień 2018 r.) doszła do 2,4 proc.

Uwagę zwraca też jednak to, co dzieje się na rynku niejako konkurujących z akcjami obligacji skarbowych. O ile jeszcze w styczniu rentowność obligacji dziesięcioletnich była nieco wyższa od stopy dywidendy z S&P 500, o tyle ostatnio rentowność runęła do poziomów niewidzianych od lat (około 1,4 proc.). Efekt jest taki, że akcje znów są wyraźnie bardziej dochodowe od obligacji – przynajmniej według omawianego kryterium. Poprzednio z tak wyraźną różnicą na korzyść akcji (ponad 0,6 pkt proc.) mieliśmy do czynienia w połowie 2016 r. (okolice referendum ws. brexitu). ¶