Cała władza w ręce inwestorów

Należy na nowo określić, jakie mają być zadania nadzorcy, przed kim powinien odpowiadać i kto powinien za to płacić. Powinni wziąć w tym udział uczestnicy rynku kapitałowego, przede wszystkim inwestorzy

Publikacja: 01.10.2020 05:00

dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

W ubiegłym tygodniu pisałem o drastycznym wzroście kosztów nadzoru nad rynkiem. Chciałbym jednak podkreślić, że to nie pieniądze są najważniejsze. Rynek byłby pewnie w stanie wnieść tak wysokie opłaty, gdyby dostawał w zamian usługę wysokiej jakości. Natomiast sytuacja, kiedy nadzór sam sobie podnosi budżet o 147 proc. w czasach, kiedy gospodarka się zapada, świadczy o zupełnym oderwaniu się od otoczenia ekonomicznego, o utracie kontaktu z rynkiem.

Drastycznie wzrastające koszty nadzoru, silnie kontrastujące z oszczędnościami w innych obszarach wymuszonymi pandemią oraz nieuzasadnione wzrostem jakości świadczonych usług prowokują do pytania, po co w ogóle istnieje nadzór nad rynkiem kapitałowym. Jakie powinny być jego zadania, jaka odpowiedzialność, jaki budżet?

W teorii wydaje się to proste – inwestorzy zlecają nadzorcy usługę nadzorowania rynku, a w zamian oczekują wysokich standardów, szybkiego działania, piętnowania niewłaściwych zachowań, a także właściwej obsługi podmiotów świadczących na ich rzecz usługi pomnażania pieniędzy: emitentów, domów maklerskich, funduszy inwestycyjnych.

Niestety, te pracujące za pieniądze inwestorów osoby w ogóle nie czują się zobowiązane do działań na rzecz swoich mocodawców. Należy zadać sobie pytanie, czy nadzór bada potrzeby inwestorów, ich preferencje co do kierunków działań nadzorczych, czy wyjaśnia, na co poszły ich pieniądze? Moim zdaniem nie. Co więcej, obserwuję stopniowy spadek zainteresowania nadzorcy ochroną inwestorów. W coraz większym stopniu wszelkiego rodzaju nadużycia na rynku finansowym przekazywane są do rozpatrzenia Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który – co warto podkreślić – nie jest finansowany z kieszeni inwestorów, tylko z budżetu państwa.

Co w tej sytuacji należałoby zrobić? Można oddać nadzór pod kontrolę suwerena – niech to inwestorzy współdecydują o działaniach i budżecie nadzorcy. Może woleliby, żeby nadzorca częściej brał ich stronę, może woleliby też, aby wspierał ich w dążeniu do uzyskania zadośćuczynienia? Dziś jest tak, że jeśli dochodzi do naruszenia prawa, to na podmiot winny zaniedbań nakładana jest kara. A jaka ma z tego być korzyść dla pokrzywdzonego inwestora? Niestety, tylko satysfakcja, a w przypadku nałożenia sankcji na emitenta jest to satysfakcja szczególnie gorzka, bo inwestor sam musi sobie za nią zapłacić – przecież kara będzie finalnie płacona z pieniędzy akcjonariuszy. I to zapłacić po raz drugi, bo raz już zapłacił na finansowanie nadzoru. A może inwestorzy woleliby, żeby nakładane kary miały charakter symboliczny, ale za to nadzór wspierałby ich w postępowaniach sądowych przeciwko podmiotom, które dopuściły się nadużyć, tak aby mogli otrzymać realną rekompensatę za stracone pieniądze i nerwy? Nie wiem, czy taka byłaby ich wola, ale bezspornie to oni powinni decydować, na co wydawane są ich pieniądze.

W drugim z wymienionych powyżej obszarów, tj. profesjonalnej obsługi uczestników rynku, też nie ma sukcesów. Postępowania licencyjne ciągną się latami. Próby wdrażania innowacji napotykają opór, zresztą po latach oczekiwania przestają być innowacjami. Jeśli ktoś tylko może, to unika kontaktu z polskim nadzorcą. Widać to gołym okiem – dwie największe oferty ostatnich lat (Play i Allegro) zostały zrealizowane z pominięciem polskiego nadzorcy, choć są to spółki prowadzące biznes w Polsce i oferujące akcje polskim inwestorom. To są konkretne wymierne negatywne rezultaty niekonkurencyjności polskiego nadzorcy, gdyż ogranicza to możliwości chronienia polskich inwestorów.

Do tego dochodzi dramatyczna dysproporcja w wymaganiach nadzoru wobec siebie i podmiotów nadzorowanych. Dlaczego spółka musi bardzo szczegółowo rozliczyć się z pieniędzy pozyskanych od inwestorów, a nadzór (finansowany przecież z pieniędzy inwestorów) nie ma takiego obowiązku? Dlaczego spółka jest na bieżąco (codzienne notowania) oraz periodycznie (WZA) oceniana przez swoich akcjonariuszy, a nadzór w ogóle nie jest poddawany ocenie inwestorów?

Taka dysproporcja w poziomie odpowiedzialności powoduje, że nadzorca ma słaby mandat, aby wymagać wysokich standardów od podmiotów nadzorowanych. Dlatego konieczna jest bardzo daleko idąca zmiana w filozofii podejścia do nadzoru. Należy na nowo określić, jakie mają być zadania nadzorcy, przed kim powinien odpowiadać i kto powinien za to płacić. W tym procesie powinni wziąć udział uczestnicy rynku kapitałowego, przede wszystkim inwestorzy. Bez tego będziemy dryfować w kierunku dalszego spłycania rynku. Jako osoba z długim doświadczeniem w nadzorze (także w ujęciu międzynarodowym) deklaruję moje zaangażowanie w takie prace, bo przecież cel mamy wspólny – stworzenie konkurencyjnego rynku kapitałowego, którego nieodzownym elementem jest sprawnie działający nadzór.

Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20