Na wstępie kilka liczb dla zobrazowania sytuacji. Według danych za czerwiec stopa bezrobocia w Polsce liczona zgodnie z metodologią unijną wyniosła 3,7 proc. i była czwartą najniższą w całej Unii Europejskiej. Dane naszego Głównego Urzędu Statystycznego za lipiec pokazują stopę bezrobocia na poziomie 5,9 proc. Niezależnie od różnic w sposobie liczenia obie te wielkości sygnalizują problem, przed którym staje polska gospodarka.

Ten problem to coraz dotkliwszy brak pracowników. Organizacje zrzeszające pracobiorców wskazują, iż wobec niekorzystnych trendów demograficznych rząd powinien podjąć energiczne działania zmierzające w kierunku ułatwienia importu pracowników z rynków zagranicznych. Tak zresztą już się dzieje – napływ pracowników zza wschodniej granicy jest obecnie powszechnie zauważalny. Potwierdzają to również oficjalne dane. Z danych ZUS wynika, iż na koniec czerwca liczba obcokrajowców płacących składki wyniosła 541 tys. i pierwszy raz w historii przekroczyła pół miliona. Dwa lata temu było to zaledwie 237 tys. osób. Również dane Urzędu ds. Cudzoziemców nie pozostawiają wątpliwości co do charakteru zmian na rynku pracy. W 2018 r. wydano już ponad 193 tys. zezwoleń na pobyt czasowy. Liczba tego typu zezwoleń systematycznie rośnie – jeszcze w 2013 r. wyniosła tylko nieco ponad 36 tys. Jednocześnie pomimo faktycznego znaczącego napływu zagranicznych pracowników liczba wolnych etatów znacząco wzrosła w ostatnich latach. Przedsiębiorstwa raportują, że w lipcu pozostawało nieobsadzonych 106 tys. etatów. Jeszcze w 2013 r. liczba ta wahała się między 40 tys. a 60 tys. w ciągu całego roku.

Wydaje się zatem, iż nie ma wyjścia – trzeba szeroko otworzyć granice i zgodzić się na masowy napływ pracowników. Robi tak większość krajów Europy Zachodniej i Polska nie będzie tu żadnym wyjątkiem. Jednak bliższe przyjrzenie się danym statystycznym pokazuje ciekawe zjawisko. Otóż na rynku krajowym wciąż istnieją znaczące niewykorzystane zasoby pracowników. Współczynnik aktywności zawodowej w Polsce szacowany na poziomie 56,5 proc. lokuje nas poniżej średniej dla całej Unii Europejskiej (57,7) i jest zdecydowanie niższy od notowanego w Niemczech (61), Czechach (60,3) czy choćby na Węgrzech (62,5). Jak podaje GUS, na koniec II kwartału liczba ludności aktywnej zawodowo w wieku ponad 15 lat liczyła w Polsce niecałe 17,2 mln, z czego 16,5 mln stanowili pracujący, a 617 tys. bezrobotni. Jednocześnie aż 13,2 mln liczyła grupa osób biernych zawodowo, co oznaczało, iż stanowiła ona blisko 80 proc. liczby pracujących. Nie znaczy to oczywiście, że cała ta grupa może rynek pracy zasilić. Jednak w tej grupie mamy ponad 5 mln osób będących w wieku produkcyjnym, tzn., według definicji, osób w wieku 18–59/64 lat. Gdyby udało się przynajmniej część z nich przywrócić ponownie na rynek pracy, być może problem deficytu rąk do pracy w znacznym stopniu zostałby rozwiązany.

Może więc zamiast ściągać pracowników z odległych geograficznie rejonów, warto zintensyfikować działania na rzecz szerszej aktywizacji osób niepracujących?