Na koniec lat 30. Polska zdołała zbudować przemysł samochodowy. W kraju powstawały niemal wszystkie części, a po 1940 roku na drogach pojawiłyby się nowe, polskie marki aut osobowych i użytkowych.
Początki były jednak bardzo trudne. Po sześciu latach wojny, podczas których przez polskie ziemie dwukrotnie przetaczał się front, kraj był zdewastowany. Na terytorium o ponad 20 proc. większym niż obecne w połowie 1924 roku jeździło 7,5 tys. pojazdów mechanicznych. Na potrzeby motoryzacji nie były przygotowane nawet drogi, których w 1918 roku w całym kraju było 45 tys. km, z czego zaledwie pół tysiąca miało nawierzchnię ulepszoną. Resztę w najlepszym razie pokrywał szuter.
Kapitały państwowe
Chociaż fabryki wywieźli wycofujący się Rosjanie lub zrujnowali niemieccy i austriaccy okupanci, zaś banki były ograbione z kapitału, rząd liczył, że prywatne firmy wybudują fabryki armat, pocisków, samolotów i samochodów.
Największym użytkownikiem aut było wojsko, które wykorzystywało pojazdy z demobilu, remontowanego m.in. przez Zakłady Mechaniczne Ursus. Właśnie ta spółka w 1923 roku zaproponowała wojsku budowę fabryki samochodów, która zapewniłaby dostawy jednolitego taboru.
Ursusowi nie udało się zdobyć kapitału za granicą, nie palili się do tego dostawcy licencyjnych ciężarówek i ostatecznie większość z potrzebnych 5 mln zł kapitału musiały pożyczyć krajowe banki. Także popyt okazał się mniejszy od spodziewanego. Mogąca produkować 750 samochodów rocznie na jedną zamianę fabryka wykorzystywała moce w połowie. Od 1927 do 1930 roku zbudowała 884 ciężarówki Ursus i zbankrutowała.