Niskie koszty już nie wystarczą

Marek Rozkrut | Kluczową determinantą wzrostu w kolejnych latach będzie dalsza ekspansja firm na rynki zagraniczne, którą hamować może zbyt mała skala działalności polskich przedsiębiorstw – mówi partner i główny ekonomista EY.

Publikacja: 28.09.2018 05:00

Trzeba pomyśleć nad działaniami, które będą motywować przedsiębiorców do zwiększania skali działalno

Trzeba pomyśleć nad działaniami, które będą motywować przedsiębiorców do zwiększania skali działalności

Foto: Archiwum

Tempo wzrostu eksportu słabnie, zamiast nadwyżki mamy ujemne saldo wymiany towarowej. Co to oznacza dla polskiej gospodarki?

Marek Rozkrut: Dynamika eksportu towarów i usług jest wciąż wysoka, a saldo handlu bliskie historycznie wysokich poziomów. Rzeczywiście w ostatnich miesiącach bilans obrotów towarowych się pogarszał. Należy jednak pamiętać, że szybszy wzrost importu jest wynikiem poprawy zarówno w konsumpcji prywatnej, jak i inwestycjach, choć ich wzrost jest wciąż poniżej oczekiwań. Wzrost importu towarzyszący ożywieniu popytu krajowego jest zatem charakterystyczny dla okresu dobrej koniunktury. W szczycie cyklu przed globalnym kryzysem deficyt obrotów towarowych w Polsce przekraczał 6 proc. PKB. Lata 2017–2018 to zapewne szczyt koniunktury, także u wielu naszych partnerów. Dlatego spowolnienie wzrostu eksportu nie powinno zaskakiwać. Pytanie, jaka będzie jego skala. Koniunktura zewnętrzna wciąż nam sprzyja, choć mamy do czynienia z napięciami geopolitycznymi, w szczególności między Chinami i USA. Ma to duże znaczenie dla gospodarek otwartych, mniejszych, takich jak Polska, dla których eksport jest kluczową determinantą wzrostu. Mam jednak nadzieję, że w pełni rozwinięta wojna handlowa nas nie czeka.

Jakie może być przełożenie słabszego tempa wzrostu eksportu na gospodarkę?

W krótkim okresie to spowolnienie będzie łagodne. Nie spodziewam się nagłego załamania, chyba że nastąpiłby jakiś kryzys w gospodarce światowej, zwłaszcza w UE. Ale nawet osłabienie koniunktury zewnętrznej będzie przejściowo łagodzone silnym popytem krajowym. Mamy bardzo dobrą sytuację w zakresie konsumpcji prywatnej wspieranej przez szereg czynników, przede wszystkim związanych z warunkami na rynku pracy. Zarówno liczba zatrudnionych, jak i stopa zatrudnienia w Polsce są zbliżone do rekordowo wysokich poziomów, stopa bezrobocia osiągnęła historyczne minimum – 3,5 proc. w lipcu 2018 r., co jest jednym z najniższych poziomów w UE. Do tego dochodzi szybki wzrost płac, który – wraz ze wzrostem zatrudnienia – prowadzi do wzrostu funduszu płac i siły nabywczej konsumentów. W ostatnim okresie konsumpcję prywatną wspierała także ekspansywna polityka fiskalna w postaci zwiększonych transferów socjalnych, choć odbywa się to kosztem nierównowagi w finansach publicznych. Dynamika popytu krajowego będzie się utrzymywać na dobrym poziomie jeszcze w roku 2019 i sądzę, że również w 2020. Trzeba jednak pamiętać, że niektóre przedsiębiorstwa, zwłaszcza te małe, będą coraz bardziej odczuwać ograniczony dostęp do pracowników i wzrost kosztów pracy.

To teraz jeden z głównych naszych problemów.

Zwłaszcza w kontekście sektora budowlanego, który charakteryzuje się swoim cyklem, nie do końca spójnym z cyklem całej gospodarki. Tam napięcia są szczególnie silne, ale ten problem w coraz większym stopniu dotyczy także innych branż. W tej sytuacji korzystne byłoby przyspieszenie procesu wydawania pozwoleń na pracę dla obcokrajowców. Jeśli myślimy o zmniejszeniu napięć na rynku pracy, to powinniśmy takie wąskie gardła udrożnić.

parkiet.com

Tylko czy usprawnienie wydawania zezwoleń wystarczy?

Nie wystarczy. Musimy przyciągać pracowników z coraz większej liczby krajów. Ukraina to nie rezerwuar, z którego można czerpać bez końca. Choć w ostatnich czterech latach liczba Ukraińców przyjeżdżających do Polski do pracy znacząco wzrosła, to badania pokazują, że ich oczekiwania płacowe rosną, a najbardziej preferowanym przez nich rynkiem pracy byłyby Niemcy. Z kolei w przypadku Białorusi bardziej skłonni do przyjazdu do Polski będą mieszkańcy jej zachodnich terenów, ale ci z Białorusi centralnej czy wschodniej często wybierają pracę w Rosji.

Jakie mogą być dalsze konsekwencje niedoborów na rynku pracy?

Jesteśmy jedną z młodszych populacji w Europie, ale tempo jej starzenia się należy do najszybszych. Do tego dochodzi rosnąca konkurencja o pracowników wykwalifikowanych w całej Europie. O tych ludzi konkuruje się pomiędzy granicami, bo znają języki, mogą świadczyć pracę z różnych miejsc. Dlatego nieraz oczekują także zachodnich pensji. O ile firmy duże często mogą sobie pozwolić na zwiększanie wynagrodzeń dzięki wyższym marżom m.in. poprzez skalę działalności, o tyle mniejsze przedsiębiorstwa będą mieć coraz większe trudności z pozyskaniem takich pracowników. To główna bariera, z którą będziemy musieli się zmierzyć. Na to nakłada się wciąż dobra koniunktura, co zwiększa oczekiwania wzrostu wynagrodzeń i podnosi koszty pracy, dodatkowo zwiększane ostatnimi inicjatywami legislacyjnymi. Rosnące koszty pracy zaczynają przedsiębiorcom coraz bardziej ciążyć, choć wyniki firm – mówimy o pewnej średniej – wciąż pozwalają im absorbować ten wzrost wynagrodzeń.

Czy polem do cięcia kosztów i receptą na brak pracowników będzie automatyzacja?

Często mówi się, ile zawodów ona zastąpi. Ale nie jest tak do końca: zastąpi nie tyle zawody, co sporą część czynności wykonywanych w różnych profesjach. Będzie to jednak dotyczyć wybranych branż i wybranych czynności. Nie jestem zwolennikiem poglądu, że w ciągu 20–30 lat na poziomie makroekonomicznym praca ludzka nie będzie już potrzebna w takim stopniu jak obecnie. Myślę, że to kwestia dłuższej perspektywy, kiedy sztuczna inteligencja rozwinie się w dużo większym stopniu. Do tego czasu powstaną nowe usługi, nowe rozwiązania, które będą dalej tworzyły zapotrzebowanie na siłę roboczą, tyle że bardziej wykwalifikowaną lub wykwalifikowaną w tych dziedzinach, w których maszyny nie będą mogły zastąpić pracy ludzkiej.

Jak pan ocenia tempo umiędzynaradawiania polskich firm?

Od początku transformacji integracja Polski w międzynarodowych łańcuchach wartości była bardzo dynamiczna. W latach 1995–2014 udział wartości dodanej konsumowanej lub zużywanej za granicą w polskiej wartości dodanej ogółem wzrósł z 16 proc. do 34 proc. Ten wskaźnik w 2014 r. był wyższy nawet niż dla gospodarki Niemiec. Pod względem znaczenia rynków zewnętrznych dla naszej gospodarki jesteśmy w ścisłej czołówce europejskiej. Równocześnie widać silny wzrost eksportu polskich firm, które zwiększyły swój udział niemal na każdym rynku na świecie. Ale wciąż problemem jest silne skoncentrowanie naszych eksporterów na UE. Ten regionalny charakter uczestnictwa Polski w międzynarodowych łańcuchach wartości wskazuje, że opiera się ono w znacznej mierze o konkurencyjność kosztową, której utrzymanie w dłuższym okresie nie będzie możliwe.

Polski eksport to w dużym stopniu dostawa komponentów. Co zrobić, by firmy stawały się dostawcami finalnych produktów?

One nie muszą być finalnymi dostawcami. Jeśli popatrzymy, ile firm wytwarza dobra pośrednie, półprodukty, a ile dobra końcowe, to okazuje się, że kształt tego łańcucha u nas jest podobny do tego w Niemczech czy we Francji. Kłopot jednak w tym, że jeśli wytwarzamy jakiś produkt, to często nie jest on tak złożony jak w tamtych krajach, nie ma tak wysokiej wartości dodanej. Kluczowe jest zatem, by nasze produkty były bardziej przetworzone. Coraz ważniejsze staje się także rozszerzanie zakresu usług związanych z produkcją. Musimy pamiętać, że korzyści z niskich kosztów pracy już się w dużej mierze wyczerpały. Teraz trzeba dostosować się do nowych warunków: konkurować większą wydajnością, poprawą jakości, nowymi technologiami. Firmy muszą postawić na rozwiązania zwiększające wartość dodaną na pracownika. A państwo powinno stworzyć warunki do rozwijania innowacji i ich komercjalizacji. Trzeba też upraszczać przepisy podatkowe i pomyśleć nad działaniami, które będą motywować przedsiębiorców do zwiększania skali działalności. To ostatnie jest o tyle ważne, że w polskim sektorze przedsiębiorstw bardzo duży jest udział mikrofirm, a około połowy wszystkich przedsiębiorstw stanowią te w najprostszych formach organizacyjnych, w tym w formie jednoosobowej działalności gospodarczej lub w indywidualnych gospodarstwach rolnych. Równocześnie wydajność polskich mikrofirm w przeliczeniu na pracownika w porównaniu z firmami większymi jest najniższa w UE. Przedsiębiorstwa o niewielkiej skali działalności mają ponadto ograniczone możliwości ekspansji na rynki zagraniczne, a właśnie w tym obszarze sukces firm będzie kluczowy dla wzrostu polskiej gospodarki w kolejnych latach. ©?

—rozmawiał Adam Woźniak

Marek Rozkrut, partner i główny ekonomista EY, doktor nauk ekonomicznych. Ma kilkunastoletnie doświadczenie w prowadzeniu i nadzorowaniu badań i analiz ekonomicznych, m.in. w Narodowym Banku Polskim i Ministerstwie Finansów. ?

100 lat gospodarki
Przyszłość rynku prawnego to outsourcing obsługi prawnej
100 lat gospodarki
Bank finansujący państwowe przedsięwzięcia
100 lat gospodarki
Krzysztof Tchórzewski Elektromobilność sposobem na walkę ze smogiem