Na Litwę już od kilku tygodni nie sprowadzamy rosyjskiego surowca. Wkrótce pojawi się możliwość dalszego ograniczania importu, bo w ramach realizacji środków zaradczych określonych dla fuzji z Lotosem mamy długoletnią umowę z partnerami z Zatoki Perskiej na dostawy do 20 mln ton ropy rocznie. To dużo zważywszy, że po połączeniu z Lotosem moce przerobowe naszych rafinerii wyniosą około 45 mln ton. Zakładamy, że dostawy ruszą już w połowie tego roku. Dziś obowiązują nas trzy kontrakty z rosyjskimi dostawcami, jeden z nich wygasa już w styczniu przyszłego roku. W relacjach z Rosjanami jesteśmy gotowi na każdą ewentualność. To konsekwencja systematycznie prowadzonej dywersyfikacji. Przypomnę, że w 2019 roku, kiedy rurociągiem Przyjaźń przez 46 dni nie płynęła do nas ropa ze Wschodu, doskonale sobie poradziliśmy. W tym roku - jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie - ropa z kierunków alternatywnych stanowiła w całej naszej grupie już ponad 50 proc. Konsekwentnie testujemy i przerabiamy coraz to nowe gatunki surowca. Do Możejek już w ogóle nie sprowadzamy rosyjskiej ropy. Korzystamy z innych gatunków rop, które znakomicie się sprawdzają, mimo że tamtejsza rafineria jest najmniej zoptymalizowana i efektywna spośród posiadanych przez naszą grupę. Jednak trzeba też zwrócić uwagę na jedną bardzo ważną rzecz. Odejście od ropy rosyjskiej powinno być skoordynowane w całej UE, by zachować równowagę rynków, by nie tworzyć przewag rynkowych. W przeciwnym razie mogłoby dojść do sytuacji, w której my zaprzestalibyśmy zakupów, ale kontynuowałby by je np. niemieckie rafinerie, których właścicielami w części są Rosjanie. W efekcie produkty powstające na bazie taniego, ale niechcianego przez nas surowca i tak trafiłby na rynek. Aby temu zapobiec, pan premier zaproponował na poziomie UE wprowadzenie podatku od dostaw rosyjskiej ropy. Wówczas mielibyśmy równowagę rynkową i uczciwą konkurencję.
Czy to w ogóle jest realne, biorąc pod uwagę duże rozbieżności panujące wśród krajów należących do UE w sprawie zaprzestania importu rosyjskich surowców?
Jest to realne, co widać na przykładzie wprowadzania ETS, unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2. Wprowadzono go, mimo że w naszym miksie energetycznym około 70 proc. stanowił węgiel, a w niektórych innych państwach węgla nie było wcale. Nadrzędnym celem było stymulowanie polityki klimatycznej. Jeśli teraz uznamy, że jest nim uniezależnienie się UE od rosyjskich surowców, to dlaczego mielibyśmy ich nie opodatkować?
Koncerny Total, czy Shell już jakiś czas temu zapowiedziały, że odchodzą od rosyjskich surowców. Czemu w Orlenie z podobną deklaracją trzeba było tak długo czekać i czy rynek dowie się, ile dziś macie w swoim portfelu rosyjskiej ropy?
Jak sam pan określił, to tylko deklaracja potencjalnych działań w przyszłości. A dla nas liczy się polityka faktów. Pomiędzy składanymi deklaracjami a faktycznymi czynami jest niekiedy duża rozbieżność. My przede wszystkim skupiamy się na realnych działaniach. Jak już wspomniałem, w tym roku, przed wybuchem wojny, nasza grupa przerabiała ponad 50 proc. ropy innej niż rosyjska. W dniu wybuchu wojny zaprzestaliśmy kupowania morskich ładunków rosyjskiej ropy i zamówiliśmy 28 tankowców z ropą z alternatywnych kierunków. Tym samym dziś około 70 proc. ropy w portfelu całego koncernu to surowiec niepochodzący z Rosji. Niezależnie od tego jesteśmy gotowi do pełnej dywersyfikacji, jednak odejście od rosyjskiej ropy powinno być skoordynowane na poziomie całej Unii Europejskiej, tak aby zachować równowagę rynku.
Orlen osiągnął w ubiegłym roku rekordowe zyski. Czy nie można by ich ograniczyć i jednocześnie obniżyć ceny paliw na krajowych stacjach?