RWE nie jest przekonane, czy powtórnie przystąpi do negocjacji w sprawie przejęcia Enei, które Skarb Państwa może ogłosić jeszcze w tym roku. – Nie byłbym zbyt optymistyczny, trzeba jeszcze poobserwować sytuację. Wszystko będzie zależało od sytuacji na rynku, poczekajmy kilka miesięcy – mówi Filip Thon, RWE Polska.
[srodtytul]Poszło o pieniądze[/srodtytul]
Niemiecki koncern w środę, na dzień przed upływem ostatecznego terminu, zrezygnował ze złożenia oferty na kupno 67,05 proc. akcji Enei. Ze względu na to, że RWE miało wyłączność na negocjacje w sprawie tej prywatyzacji, na inne oferty Ministerstwo Skarbu Państwa nie może obecnie liczyć. Przynajmniej teoretycznie wezwanie na akcje Enei mógłby ogłosić inny inwestor. Jednak mimo wcześniejszych oczekiwań chętni do przejęcia kontroli nad Eneą nie ustawiają się w kolejce.
Ministerstwo Skarbu, sprzedając kontrolny pakiet akcji Enei, oczekuje premii w stosunku do wyceny giełdowej. Tymczasem zdaniem przedstawicieli RWE, cena nie powinna być ustalana na podstawie kursu giełdowego.
– Mamy własną wycenę Enei, którą przygotowaliśmy na podstawie analizy obecnego stanu przedsiębiorstwa i jego perspektyw rozwoju. Obowiązywałyby nas jednak giełdowe zasady ogłaszania wezwania, które musiałoby w tym przypadku nastąpić. Cenę ustala się, bazując na średnim kursie z ostatnich trzech lub sześciu miesięcy. Tymczasem na giełdzie jest notowanych tylko nieco ponad 2 proc. akcji spółki, a cena zmieniała się w ostatnich miesiącach od 14 do ponad 23 zł. Kurs akcji nie odzwierciedla prawdziwej wartości Enei – mówi Filip Thon. – Nasza wycena różniła się od oczekiwań rynku, więc zdecydowaliśmy się nie składać wiążącej oferty. Ale decyzja nie była łatwa, ponieważ Enea jest naprawdę dobrą spółką.