Wczoraj rano kurs był jednak niższy, sięgał nawet 4,96 zł. Dopiero potem odrobił straty.
Skarb Państwa, który sprzedawał akcje Tauronu w niedawnej ofercie publicznej, brał pod uwagę, że notowania będą się zachowywały nie po jego myśli. Stąd tzw. opcja stabilizacyjna. Zgodnie z opisem w prospekcie spółki londyński UniCredit Bank (część włoskiej grupy UniCredit) może skupić do 10 proc. akcji sprzedanych w IPO. Skarb Państwa pozbył się prawie 820 mln papierów (51,5 proc. kapitału). Przejęcie jednej dziesiątej tych akcji po cenie zbliżonej do 5,05 zł kosztowałoby ponad 400 mln złotych, podczas gdy wpływy z oferty wyniosły 4,21 mld zł.
Opcja stabilizacyjna miałaby być wykonywana przez zakupy akcji bezpośrednio na rynku. Chodzi o wzmocnienie popytu i w ten sposób oddziaływanie na notowania. Akcje kupione w ramach tej operacji wróciłyby na rachunek Skarbu Państwa, a jego wpływy z oferty zostałyby uszczuplone.
Czy wczorajsze zachowanie kursu oznacza, że opcja została uruchomiona? Tego dowiemy się nie wcześniej niż w sierpniu. Osoby, które zajmowały się ofertą Tauronu, wyjaśniają, że wcześniejsze ujawnienie tej informacji spowodowałoby interwencję nadzoru finansowego.
– Zgodnie z prospektem Tauronu to bank podejmuje decyzję o tym, czy skorzystać z opcji. Informację o tym, czy ostatecznie została uruchomiona, przekaże spółce po zakończeniu okresu, w którym notowania mogą być stabilizowane (przez 30 dni od debiutu na giełdzie – red.). I dopiero wtedy spółka poda odpowiedni komunikat do publicznej wiadomości – wyjaśnia Maciej Wewiór, rzecznik MSP.