Są też wstępne oferty, a sama transakcja może dojść do skutku jeszcze w tym roku – twierdzą dwa niezależne od siebie źródła znające kulisy sprawy.

W grze jest pięć podmiotów. Jednak na liście preferowanych są dwa lub trzy koncerny mające największe doświadczenie na rynku morskiej energetyki wiatrowej. Chodzi o duński Dong i norweski Statoil (oba kraje są związane z ważnym dla Polski projektem Baltic Pipe, co jest nie bez znaczenia, gdyż rozmowy toczą się na poziomie spółek i rządów państw), ale także szwedzki Vattenfall. Wśród zainteresowanych są też niemiecki Innogy (dawny RWE) oraz czeski CEZ. – Krótka lista to trzech graczy z krajów skandynawskich – mówi jedno z naszych źródeł. Drugi z naszych rozmówców twierdzi, że na „liście rezerwowej" jest CEZ ze względu na brak niezbędnego know-how.

Punktem wyjścia była sprzedaż tylko części udziałów w spółkach celowych prowadzących projekty o łącznej mocy 1,2 GW – prawdopodobnie chodzi o 50 proc. lub więcej udziałów.

– Polenergii nie stać na samodzielne zrealizowanie farm wiatrowych na morzu. Dlatego jedną z rozważanych opcji może być nawet całkowite wyjście z tych projektów w momencie doprowadzenia ich do fazy budowy lub przynajmniej sprzedaż połowy udziałów w spółce celowej – uważa Bartłomiej Kubicki z Societe Generale. Jego zdaniem korzystniejszą cenę za nie można otrzymać już po wygranej aukcji na wsparcie OZE.

Jednak Polenergia straciła dobrą pozycję negocjacyjną. Do niedawna jej projekty, posiadające decyzję środowiskową, mogły już teoretycznie startować w aukcjach. Jednak w projekcie noweli ustawy o odnawialnych źródłach energii zniknęło takie prawo. Teraz trzeba pójść o krok dalej i dostać pozwolenia na budowę, co wiąże się z koniecznością wykonania kosztownych badań geotechnicznych (80–100 mln zł) i projektowania (ok. 50 mln zł). Przedstawiciele firmy kontrolowanej przez Kulczyk Investments odmówili komentarza.