Ożywienie w polskiej gospodarce będzie pełne paradoksów

Przyspieszenie wzrostu gospodarczego napędzane konsumpcją będzie szło w parze ze spadkiem inflacji. Pomimo ciasnego rynku pracy wzrost płac będzie hamował. A firmy, choć popyt mocno wzrośnie, mogą mieć większe kłopoty niż w czasie stagnacji w 2023 r.

Publikacja: 22.03.2024 06:00

Agata Filipowicz-Rybicka, główna ekonomistka Alior Banku, Marcin Kujawski, ekonomista w BNP Paribas

Agata Filipowicz-Rybicka, główna ekonomistka Alior Banku, Marcin Kujawski, ekonomista w BNP Paribas BP, Piotr Bielski, ekonomista w Santander BP i Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

Foto: parkiet.tv

Na początku roku ekonomiści zakładali się o kilka kwestii. Czy inflacja na koniec roku będzie niższa, niż była na koniec 2023 r., gdy wynosiła 6,2 proc.? Czy Rada Polityki Pieniężnej obniży stopy procentowe? Czy dynamika wynagrodzeń zmaleje poniżej 10 proc. rocznie? Czy czeka nas zwykłe ożywienie konsumpcji, czy może boom? Czy w aktywności inwestycyjnej da się odczuć tzw. eurodziurę? Chciałbym, żebyśmy się zastanowili, czy któryś z tych zakładów został już rozstrzygnięty. Zacznijmy od inflacji.

Piotr Bujak: Moim zdaniem bardziej prawdopodobne jest, że inflacja na koniec tego roku będzie poniżej poziomu z końca ubiegłego roku. Wzrost jednostkowych kosztów pracy będzie hamował, a luka popytu pozostanie ujemna prawie do końca roku. Presja dezinflacji, a nawet deflacji, na rynku surowców, komponentów do produkcji i ogólnie cen produkcji sprzedanej daje szansę na dalsze ograniczanie rozpędu inflacji bazowej przez dużą część roku. Trendy na rynku produktów rolnych są korzystne i nic nie wskazuje na to, żeby miały się gwałtownie odwrócić. Więc zostaje niepewność dotycząca działań regulacyjnych…

Właściwie to już tylko jednego, bo wiemy, że od kwietnia wraca 5-proc. stawka VAT na podstawowe artykuły żywnościowe. Niepewny jest sposób i harmonogram odmrażania cen nośników energii.

P. Bujak: Według naszych szacunków, o ile podwyżki cen nośników energii od połowy roku nie będą większe niż 15 proc., jak sygnalizowali przedstawiciele rządu, to inflacja nie powinna do końca roku wzrosnąć powyżej 6 proc.

Agata Filipowicz-Rybicka: Jesteśmy w ciekawym momencie, bo inflacja właśnie jest w dołku i wszyscy prognozujemy, że będzie rosła. Ale zgadzam się, że powyżej 6 proc. nie wróci. Spodziewamy się stopniowego odwracania tarczy na energię, co ograniczy wpływ na inflację. Na rynkach surowców będą się naszym zdaniem utrzymywały trendy dezinflacyjne, choć już nie tak silne, jak dotąd. Czynnikiem ryzyka pozostaje sytuacja geopolityczna, w tym konflikt w basenie Morza Czerwonego. To może być źródło zaburzeń w łańcuchach dostaw. Ale w scenariuszu bazowym zakładamy, że ceny producentów co najmniej do połowy roku będą jeszcze malały w ujęciu rok do roku, a to będzie z opóźnieniem przekładało się na ceny towarów konsumpcyjnych.

Czyli nawet jeśli rząd będzie odmrażał ceny nośników energii, to wzrost inflacji na koniec br. powyżej 8 proc., jak wskazuje projekcja NBP, jest w zasadzie wykluczony?

Piotr Bielski: Jest coraz mniej prawdopodobny. Trudno ignorować deklaracje rządu, że ceny energii wzrosną o około 15 proc. rok do roku. Tak zakładamy w aktualnych prognozach, podczas gdy w grudniu zakładaliśmy, że energia podrożeje o 20–30 proc. Wtedy wychodziło nam, że inflacja na koniec roku będzie bliska 7 proc., obecnie uważamy, że będzie nieco poniżej 6 proc. Ostatnio mocniej, niż oczekiwaliśmy, wyhamował też wzrost cen żywności. Natomiast nie zmienia się szczególnie nasze myślenie o inflacji bazowej (z pominięciem cen żywności i energii – red.). Nie oczekujemy wprawdzie, żeby ona była wyżej niż na koniec ub.r. (wynosiła 6,9 proc. – red.), ale też nie widzimy przestrzeni do jej dalszego istotnego spadku z obecnego poziomu około 5 proc. Nasz scenariusz makroekonomiczny jest dość optymistyczny. Nie oczekujemy boomu gospodarczego, ale jednak gospodarka przyspiesza i to głównie dzięki ożywieniu popytu krajowego, a rynek pracy jest napięty. Zgadzam się z Piotrem, że wzrost jednostkowych kosztów pracy będzie hamował, ale pozostanie na tyle wysoki, że trudno w najbliższym czasie oczekiwać spadku inflacji bazowej poniżej 4,5–5 proc.

Czyli właściwie zakład o inflację na koniec roku jest rozstrzygnięty: będzie niżej niż na koniec ub.r.?

Marcin Kujawski: Na to wygląda. My w scenariuszu bazowym zakładamy, że inflacja na koniec roku będzie w okolicach 5,5 proc. Zakładamy, że odmrożenie ceny energii zostanie przeprowadzone w najprostszy możliwy sposób: taryfy na prąd i gaz zostaną zaktualizowane, uwzględniając to, co dzieje się na rynku hurtowym. Wskazywał na to prezes URE. No i to faktycznie daje wzrost cen energii elektrycznej o około 15 proc. rok do roku. Ceny gazu w ogóle się naszym zdaniem nie zmienią po wycofaniu tarczy. Jeśli chodzi o inflację bazową, to zgadzamy się, że ona będzie utrzymywała się na podwyższonym poziomie. W ostatnich 20 latach dość dobrze sprawdzała się zasada, że krajowa presja na wzrost cen to dynamika wynagrodzeń pomniejszona o 3 pkt proc., czyli tempo wzrostu produktywności. A naszym zdaniem dynamika wynagrodzeń do końca roku będzie dwucyfrowa. Presja na wzrost cen wynikająca z kosztów pracy będzie więc w okolicy 7 proc. Trendy na rynku surowców i mocniejszy złoty mogą wprawdzie inflację bazową nieco ograniczyć, ale naszym zdaniem zejście poniżej 4,5–5 proc. będzie trudne.

Co to oznacza dla polityki pieniężnej, biorąc pod uwagę ostatnie wypowiedzi prezesa NBP Adama Glapińskiego i członków RPP?

P. Bujak: Warto za punkt wyjścia przyjąć to, że ogólne warunki monetarne w polskiej gospodarce uległy znacznemu zaostrzeniu. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy doszło do gwałtownej aprecjacji złotego, a realne stopy procentowe mocno wzrosły. To będzie się przekładało na koniunkturę w gospodarce w kolejnych kilku kwartałach. Projekcja NBP, podobnie jak prognozy innych ośrodków, wskazuje, że w horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej inflacja ląduje w celu. W otoczeniu łagodzenia polityki pieniężnej na świecie, co będzie wywierało presję na dalszą aprecjację złotego, widzę przestrzeń do dostrajających obniżek nominalnych stóp procentowych NBP. Ta przestrzeń nie jest duża. Realne stopy procentowe nie powinny się obniżać, żeby polityka pieniężna w Polsce pozostawała względnie restrykcyjna i zwiększała prawdopodobieństwo trwałego powrotu inflacji do celu NBP. Jednocześnie zakładam, że RPP do końca br. stóp nie zmieni.

P. Bielski: No właśnie, odpowiedzi na pytania, jaka będzie polityka pieniężna i jaka powinna być, mogą być dzisiaj różne. My w lutym zmieniliśmy prognozy i teraz oczekujemy stabilizacji stóp procentowych co najmniej do końca tego roku. Ale cały czas uważam, że w II połowie br. może pojawić się środowisko, które uzasadniałoby myślenie o obniżce stóp procentowych. Paradoksalnie, to będzie okres, gdy inflacja będzie przejściowo wyższa niż dzisiaj, ale jednocześnie w otoczeniu zewnętrznym będą tendencje dezinflacyjne, inne banki centralne będą obniżały stopy, a projekcje będą pokazywały inflację zbiegającą do celu NBP. RPP mogłaby w takich warunkach rozważać złagodzenie polityki pieniężnej, ale sądzę, że z różnych powodów tego nie zrobi. I dla takiej postawy też znajdzie uzasadnienie. Większość z nas, jak się wydaje, podziela ocenę, że gospodarka zaczyna przyspieszać. Więc może jednak ta polityka pieniężna nie jest tak restrykcyjna, skoro nie przeszkadza w ożywieniu ani nie powoduje wzrostu bezrobocia z historycznych minimów?

P. Bujak: Ożywienie gospodarcze w tym roku jest w pewnej mierze złudne. Ono wynika z pozytywnej niespodzianki inflacyjnej. Gwałtowny spadek inflacji, przy inercji płac napędzanych przez dostosowanie płacy minimalnej i wynagrodzeń w sektorze publicznym, wybija w górę realną konsumpcję i realny PKB. Natomiast w ujęciu nominalnym w gospodarce następuje spowolnienie. Wiele firm doświadcza wyhamowania wzrostu przychodów i kompresji marż, co niekiedy wymusza redukcję zatrudnienia. Nie zdziwię się, jeżeli w najbliższych miesiącach, z dużym opóźnieniem względem początku recesji w Polsce, stopa bezrobocia oczyszczona z wpływu czynników sezonowych pójdzie delikatnie w górę. To właśnie ten gigantyczny rozjazd świata realnego z nominalnym powoduje, że istnieje przestrzeń do dostosowania nominalnych – ale nie realnych – stóp procentowych.

Wyobrażacie sobie okoliczności, które skutkowałyby podwyżką stóp procentowych w tym roku? Taką możliwość zarysowało kilku członków RPP.

A. Rybicka: To jest do wyobrażenia. Przypuśćmy, że poprawa koniunktury na świecie następuje szybciej, niż zakładamy w bazowym scenariuszu, co oznacza większy popyt na surowce, odrodzenie inflacji podażowej, może osłabienie złotego. Można więc wymyślić scenariusz, w którym podwyżki stóp byłyby uzasadnione. Ale na ten moment ten scenariusz nie należy do najbardziej prawdopodobnych. Z drugiej strony, scenariusz obniżek stóp w tym roku też stał się mało prawdopodobny. W Europie – choćby z powodu polityki klimatycznej – istnieje ryzyko, że spadkowy trend cen energii zawróci. Oczekiwane obniżki stóp procentowych w USA, które są wysuwane jako argument na rzecz obniżek stóp w Polsce, stale się oddalają. Spodziewamy się więc stabilizacji stóp do końca roku i jakiegoś ich dostosowania w dół w 2025 r., gdy projekcja nie będzie już obarczona taką niepewnością i będzie pokazywała inflację w celu NBP w kolejnych latach.

M. Kujawski: My w bazowym scenariuszu ciągle zakładamy obniżkę stóp procentowych w tym roku, w listopadzie. Przede wszystkim, nawet w scenariuszu całkowitego wycofania tarcz inflacja osiągnie szczyt pod koniec br., gdy – jak ustaliliśmy – prawdopodobnie będzie poniżej 6 proc. W listopadzie nie będzie już w tej kwestii niepewności. Do tego dochodzą oczekiwane przez nas i ogólnie przez rynek obniżki stóp procentowych przez EBC i Fed. My zakładamy, że Fed obniży w br. główną stopę o 0,75 pkt proc., a EBC o 1 pkt proc. To będzie sprzyjało dalszej aprecjacji złotego. Nasza punktowa prognoza na II połowę roku, z uwzględnieniem obniżki stóp przez RPP, to 4,25 zł za euro. Gdybyśmy założyli, że stopy w Polsce nie idą w dół, to złoty byłby jeszcze mocniejszy. W listopadzie RPP będzie też dysponowała nową projekcją inflacji, która prawdopodobnie będzie pokazywała inflację w celu NBP w IV kwartale 2026 r., tak jak projekcja z marca. Tylko że wtedy to już będzie horyzont ośmiu kwartałów, a więc taki, który może uzasadniać złagodzenie polityki pieniężnej. Kolejne obniżki stóp będą dostarczane w rytm kolejnych projekcji, a do końca 2025 r. stopa referencyjna zostanie sprowadzona do 4 proc.

A. Rybicka: Zgadzam się, że projekcje będą ważne, ale my sądzimy raczej, że na koniec 2025 r. stopa referencyjna będzie w okolicy 5 proc., co wynika z ostatniej zmiany retoryki RPP na bardziej ostrożną. Pierwszych obniżek upatrujemy zatem dopiero na początku 2025 r., a później będą one powolne.

P. Bielski:  Moim zdaniem 3,5–4 proc. to jest mniej więcej stopa równowagi, czyli tzw. stopa neutralna. Czyli można założyć, że do tego poziomu stopa referencyjna NBP będzie zbiegała, ale czy już w przyszłym roku? Nie traktowałbym tego jako scenariusza bazowego. Politycy zapowiadają, że wkrótce ruszy proces rozliczania prezesa NBP i nikt nie wie, jak to się potoczy. Zakładam, że ten proces nie będzie obojętny dla funkcji reakcji banku centralnego. Trzeba liczyć się z tym, że skłonność RPP do łagodzenia polityki pieniężnej zmaleje – już zresztą zmalała.

P. Bujak: W kontekście polityki pieniężnej warto pamiętać o pewnym paradoksie. Mogłoby się wydawać, że przyspieszenie wzrostu gospodarczego będzie nasilało napięcia na rynku pracy, prowadząc do szybkiego wzrostu płac i jednostkowych kosztów pracy. Ale naszym zdaniem tak się nie stanie. Obecnie wzrost wynagrodzeń jest napędzany przez dużą podwyżkę płacy minimalnej. W kolejnych latach te podwyżki będą znacznie mniejsze, co spowolni wzrost płac poniżej 10 proc. Jednocześnie nastąpi cykliczna poprawa produktywności, dzięki czemu wzrost jednostkowych kosztów pracy istotnie się obniży, umożliwiając powrót inflacji do celu.

A. Rybicka: W strukturze kosztów przedsiębiorstw około 40 proc. stanowią materiały, a około 15 proc. praca. Teoretycznie więc nawet przy tak szybkim wzroście kosztów pracy jak dziś do pomyślenia jest hamowanie wzrostu kosztów ogółem, o ile nadal będą spadały ceny materiałów.

Kolejny z zakładów na ten rok dotyczył tempa odbicia w górę konsumpcji, co z kolei – wobec słabej koniunktury u głównych partnerów handlowych – będzie determinowało tempo wzrostu PKB. Jak dotąd nie widać, aby bardzo szybki wzrost płac i gwałtowna poprawa nastrojów powodowały boom konsumpcyjny.

P. Bujak: Nie wiem, czy mamy jakąś szeroko akceptowaną definicję boomu konsumpcyjnego. Ale to, co nas czeka, można nazwać precyzyjnie: będziemy mieli do czynienia z największym we współczesnej historii odbiciem realnej dynamiki konsumpcji, pomijając postpandemiczne odbicie z 2021 r. W porównaniu z 2023 r. dynamika konsumpcji podskoczy o 4–5 pkt, do około 3,5–4 proc. (w 2023 r. konsumpcja zmalała o 1 proc. – red.). To będzie wynik potężnej pozytywnej niespodzianki inflacyjnej przy inercji dynamiki nominalnych dochodów. Realne dochody będą w porywach rosły w tempie 10 proc. rok do roku, więc nawet jeśli założymy, że gospodarstwa domowe będą odbudowywały oszczędności nadwątlone przez szok inflacyjny i szok stopy procentowej, to i tak solidny wzrost konsumpcji wydaje się pewny.

M. Kujawski: My w podstawowym scenariuszu zakładamy, że popyt konsumpcyjny wzrośnie o 4,5 proc. Przyjmujemy, że w gospodarce narodowej średnie wynagrodzenie będzie rosło w tempie około 13 proc. rok do roku, a w samym sektorze przedsiębiorstw w tempie 10,5 proc. Do tego dojdzie waloryzacja emerytur i rent o ponad 12 proc., a także dwucyfrowy wzrost dochodów z innych świadczeń społecznych. Źródłem niepewności są dochody samozatrudnionych, szczególnie tych, które zatrudniają pracowników.

A. Rybicka: My spodziewamy się wzrostu konsumpcji w tym roku o 3,9 proc. To, że tak dynamicznemu wzrostowi konsumpcji będzie towarzyszył wzrost oszczędności, samo w sobie będzie ciekawym zjawiskiem. Zachętą do oszczędzania może być nie tylko nadwyżka w dochodach, ale też w końcu dodatnie realne stopy procentowe.

P. Bujak: Kolejnym paradoksem jest to, że pomimo tak silnego odbicia popytu konsumpcyjnego wiele przedsiębiorstw, a nawet całych sektorów, będzie się borykało ze spowolnieniem. Widzimy to właśnie w dyskontach. To wynika z tego, że przychody firm są z reguły skorelowane z nominalnym, a nie z realnym, popytem w gospodarce. Przy spadającej inflacji nominalny popyt może hamować, a jednocześnie płace szybko rosną. To prowadzi do kompresji marż, pogorszenia wyników finansowych.

A. Rybicka: Można też na to spojrzeć inaczej. W niektórych branżach marże już wróciły do średniej, nie ma za bardzo z czego schodzić. Ale w warunkach odbicia popytu firmy mogą próbować walczyć o większe wolumeny sprzedaży. Może dlatego mamy wojny cenowe dyskontów.

M. Kujawski: Warto może dodać, że popyt konsumpcyjny będzie w dużym stopniu skoncentrowany na usługach. Aktywność w sektorze usługowym na koniec ub.r. wciąż była sporo poniżej poziomu, na którym byłaby, gdyby utrzymywała się w trendzie sprzed pandemii.

P. Bielski: Być może to jest wyjaśnienie zagadki z końca ub.r., gdy wzrost gospodarczy był poniżej oczekiwań i odpowiadał za to konsument. To się kłóci z danymi o dochodach gospodarstw domowych, nastrojach, popycie na kredyty konsumpcyjne, a nawet wpływami z VAT-u. Wszystko to przemawiało za odbiciem konsumpcji. Być może urząd statystyczny ma problem z dostrzeżeniem tego ożywienia popytu na usługi. Ale to mnie prowadzi do wniosku, że odbicie konsumpcji – nawet jeśli go teraz nie widać w pełni w danych – będzie na tyle silne, że może zwiększać uporczywość inflacji. W sektorze usługowym firmom może być dość łatwo bronić marż, przerzucać rosnące szybko koszty pracy na konsumenta.

P. Bujak: Zgadzam się, że w średnim terminie popyt będzie wpływał na inflację, ale na razie kierunek tej zależności jest odwrócony. To spadająca inflacja determinuje wzrost realnej konsumpcji.

A. Rybicka: Być może tę słabość konsumpcji w IV kwartale tłumaczyć może boom na kredyty mieszkaniowe, który przypadł na ostatnie miesiące ub.r. w związku z wygasaniem programu „Bezpieczny kredyt”. Jakaś część oszczędności gospodarstw domowych została przeznaczona na wkład własny, czyli na inwestycję, a nie konsumpcję. Jeśli tak było, to trudno ten rozczarowujący wynik konsumpcji pod koniec ub.r. traktować jako jednoznaczny prognostyk na ten rok.

Odbicie konsumpcji podtrzyma wzrost inwestycji, który w ub.r. był zaskakująco silny, dochodząc do 8 proc.? Czy jednak górę weźmie mniejszy napływ funduszy z UE i wzrost inwestycji zwolni?

P. Bujak: Naszym zdaniem początek roku przyniesie lekkie osłabienie popytu inwestycyjnego związane właśnie z harmonogramem wykorzystywania funduszy unijnych. Kończy się też pozytywny wpływ kalendarza wyborczego na inwestycje publiczne, szczególnie samorządowe. Potem, wraz z  napływem środków unijnych z KPO i z nowej perspektywy budżetowej, rozpocznie się ożywienie, a właściwie kilkuletni boom inwestycyjny w sektorze publicznym. W sektorze prywatnym spodziewamy się stabilnego, solidnego wzrostu inwestycji. Wprawdzie w tym nominalnym świecie mamy spowolnienie, co raczej skłania firmy do ostrożności, ale jednocześnie są czynniki strukturalne, które działają w przeciwnym kierunku: poszukiwanie większej efektywności, transformacja energetyczna, automatyzacja. W sumie w skali całego roku spowolnienie inwestycji wobec 2023 r. będzie nieznaczne.

M. Kujawski: My zakładamy, że dynamika inwestycji zmaleje do 2,5 proc. Zgadzamy się, że w I połowie roku mocno wyhamują inwestycje publiczne. Inwestycje przedsiębiorstw były źródłem zaskoczenia in plus w 2023 r. My sądziliśmy, że te inwestycje osłabną wraz z popytem konsumpcyjnym i eksportem. Tak się nie stało. Ale to oznacza, że teraz – w fazie ożywienia – nie należy oczekiwać, że popyt inwestycyjny odbije wraz z konsumpcyjnym. Potrzeba podnoszenia efektywności w firmach, związana z zieloną transformacją czy sytuacją demograficzną, sprawia jednak, że trudno też o skrajny pesymizm w ocenie perspektyw inwestycji przedsiębiorstw.

A. Rybicka: Podobnie to widzimy. Spodziewamy się wzrostu inwestycji o około 2,3 proc., przy spadku popytu w sektorze publicznym i wzroście w sektorze prywatnym. Zakładamy, że przedsiębiorstwa będą się przygotowywały na odbicie konsumpcji, ale też walczyły o poprawę efektywności kosztów, wzrost wydajności pracy i dostosowanie do ESG.

Wybrzmiały prognozy konsumpcji, wybrzmiały prognozy inwestycji. W jakie to się składa prognozy wzrostu PKB?

M. Kujawski: My zakładamy wzrost PKB o 4 proc.

P. Bujak: My o 3,7 proc.

A. Rybicka: 3,3 proc.

P. Bielski: Nasza prognoza jest najniższa, w okolicy 3 proc., więc się z niej wytłumaczę. Prognozy wzrostu konsumpcji i inwestycji mamy w okolicy 4 proc. Ale zakładamy, że w dół będą nas ciągnęły wyniki handlu zagranicznego. W dotychczasowej historii Polsce było trudno szybko rosnąć, gdy nie rosły Niemcy. Zwykle było to możliwe o tyle, o ile następowało dostosowanie kursu walutowego. W takich sytuacjach zdarzało się, że gdy zachodnioeuropejskie gospodarki zmagały się ze spowolnieniem, to polskie firmy penetrowały tamtejsze rynki, korzystając z konkurencyjności cenowej. Ale teraz złoty się umacnia, a nie osłabia. Polskie firmy raczej traciły konkurencyjność, niż zyskiwały, i to nie tylko z powodu kursu, ale też rosnących relatywnie szybko kosztów pracy i kosztów energii. Stąd moje wątpliwości, czy polska gospodarka będzie w stanie tak przyspieszyć w warunkach stagnacji w Niemczech.

M. Kujawski: Pewien bufor bezpieczeństwa zapewnia nam to, że słabość niemieckiej gospodarki w największym stopniu dotyczy sektora budowlanego, który z naszej perspektywy nie jest aż tak istotny jak tamtejszy sektor przemysłowy.

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

(I miejsce w konkursie prognoz „Parkietu")

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

parkiet.tv

„Pomimo silnego odbicia realnej konsumpcji wiele przedsiębiorstw będzie się borykało ze spowolnieniem. Przychody firm są z reguły skorelowane z nominalnym, a nie z realnym popytem w gospodarce. Przy spadającej inflacji nominalny popyt może hamować".

Marcin Kujawski, ekonomista w BNP Paribas BP

(II miejsce w konkursie prognoz „Parkietu")

Marcin Kujawski, ekonomista w BNP Paribas BP

Marcin Kujawski, ekonomista w BNP Paribas BP

materiały prasowe

„W bazowym scenariuszu ciągle zakładamy obniżkę stóp procentowych w tym roku, w listopadzie. RPP będzie wtedy dysponowała nową projekcją, która prawdopodobnie będzie pokazywała inflację w celu NBP w horyzoncie ośmiu kwartałów"

Piotr Bielski, ekonomista w Santander BP

(III miejsce w konkursie prognoz „Parkietu")

Piotr Bielski, dyrektor departamentu analiz ekonomicznych w Santander BP

Piotr Bielski, dyrektor departamentu analiz ekonomicznych w Santander BP

parkiet.tv

„Nie oczekujemy boomu gospodarczego, ale jednak gospodarka przyspiesza i to głównie dzięki ożywieniu popytu krajowego, a rynek pracy jest napięty. Trudno w najbliższym czasie oczekiwać spadku inflacji bazowej poniżej 4,5–5 proc. rocznie".

Agata Filipowicz-Rybicka, główna ekonomistka Alior Banku

(III miejsce w konkursie „Parkietu")

Agata Filipowicz-Rybicka, główna ekonomistka Alior Banku

Agata Filipowicz-Rybicka, główna ekonomistka Alior Banku

materiały prasowe

„W strukturze kosztów firm około 40 proc. stanowią materiały, a około 15 proc. praca. Teoretycznie więc nawet przy tak szybkim wzroście kosztów pracy jak dziś do pomyślenia jest hamowanie wzrostu kosztów ogółem, o ile będą spadały ceny materiałów".

Prognozy gospodarcze
Inflacja poniżej oczekiwań, ale wciąż zbyt wysoka
Prognozy gospodarcze
Stagnacja w przemyśle to jedno ze źródeł szybkiego spadku inflacji. Kwietniowe prognozy ekonomistów
Prognozy gospodarcze
Hamulce wzrostu gospodarczego puszczają powoli. Prognozy na marzec
Prognozy gospodarcze
Polska gospodarka się rozpędza. Konsumenckie eldorado kołem zamachowym
Prognozy gospodarcze
Presja inflacyjna wciąż nie wygasła. Prognozy makro na grudzień
Prognozy gospodarcze
Inflacja kończy szybki zjazd, a RPP obniżki stóp procentowych