W ubiegłym roku najaktywniejszym brokerem na warszawskim rynku akcji był Merrill Lynch. Początek tego roku również należy do tej instytucji, a dodatkowo widzimy wzmożoną aktywność innych zdalnych członków GPW. Czy z tym trendem trzeba się po prostu pogodzić?
Na pewno jest to sytuacja, która lokalnej branży domów maklerskich nie przysparza powodów do zadowolenia. Jest to jednak pokłosie tego, co działo się na naszym rynku w ubiegłbym roku, i tego, co też dzieje się obecnie. Chodzi mi głównie o kwestie napływu kapitału ze strony różnych kategorii inwestorów. W ubiegłym roku mieliśmy chociażby kryzys płynnościowy, jeśli chodzi o małe i średnie spółki. Były duże umorzenia w OFE czy też funduszach absolutnej stopy zwrotu. Domeną lokalnych brokerów jest natomiast obsługa krajowych inwestorów, siłą rzeczy więc odbiło się na nich to, co się działo na rynku. Tutaj jednak można mieć nadzieję, że jest to sytuacja tymczasowa. Z drugiej strony, jednak mamy też do czynienia ze stabilnymi napływami ze strony pasywnych inwestorów i funduszy typu quantitative, które zazwyczaj handlują przez brokerów globalnych. Pocieszeniem może być to, co dzieje się na rynku terminowym. Tutaj cały czas dominują lokalni brokerzy. My, jako Erste Securities, jesteśmy największym brokerem, jeśli chodzi o pośrednictwo w transakcjach na kontrakcie na WIG20. Jednocześnie widzimy jednak, że i na rynku terminowym coraz aktywniejsza jest zagranica.
Czy widzi pan jakieś światełko w tunelu dla krajowych pośredników? Do globalnych przepływów dochodzą przecież jeszcze lokalne problemy.
Faktycznie są problemy i myślę, że mają one charakter fundamentalny. Światełko w tunelu na pewno jest. Chodzi oczywiście o PPK. Dużo już na ten temat zostało powiedziane, ale moim zdaniem na pewno jeszcze nie wszystko. Dużo dyskutuje się na temat tego, ile pieniędzy napłynie na rynek kapitałowy dzięki PPK. Natomiast ten program trzeba też rozpatrywać w kategoriach tego, jak nasz rynek będzie postrzegany przez inwestorów zagranicznych.